„Tak naprawdę nie pamiętam czasów, kiedy nie żeglowałem” - rozmowa z Michałem Krasodomskim, reprezentantem Polski w żeglarstwie na Igrzyskach Olimpijskich w Paryżu 2024

Michał Krasodomski fot. Sailing Energy

Michał Krasodomski, fot. Sailing Energy

Dziesięcioro żeglarek i żeglarzy będzie reprezentować Polskę w ośmiu klasach żeglarskich podczas letniej edycji igrzysk olimpijskich w Paryżu. Regaty będą się odbywać w Marsylii między 28 lipca a 8 sierpnia. Wśród reprezentantów znalazło się dwoje studentów Uniwersytetu Gdańskiego: Aleksandra Melzacka (studentka psychologii), startująca w klasie 49erFX, oraz Michał Krasodomski (student zarządzania), zawodnik w klasie ILCA 7.

 

 

Karolina Żuk-Wieczorkiewicz: - Przede wszystkim gratuluję Panu kwalifikacji na igrzyska olimpijskie w Paryżu.

Michał Krasodomski: - Dziękuję.

- Ma Pan na koncie dużo sukcesów sportowych w bardzo młodym wieku, choćby złoty medal mistrzostw Europy i brąz mistrzostw świata do lat 17, mistrzostwo Europy w kategorii wiekowej do lat 19 i wiele innych. Jak zaczęła się pana przygoda z żeglarstwem?

- Gdy miałem cztery lata, tata, który bardzo lubił żeglarstwo, zaprowadził mnie na trening w Gdyni. Również mój brat (starszy o 4 lata) wtedy żeglował, więc jakoś naturalnie to wyszło, że poszedłem w jego ślady. Tak więc to tata zapoczątkował u mnie tę pasję.

- Zatem można powiedzieć, że to rodzinna pasja?

- Tak, zarówno ja, tata i mój brat cały czas żeglujemy. Brat aktualnie również pływa w ekstraklasie żeglarskiej na łódce czteroosobowej. Więc to jest u nas rodzinne. Tak naprawdę nie pamiętam czasów, kiedy nie żeglowałem.

- Kiedy zaczął pan myśleć o karierze sportowej? Czy to tez wyszło naturalnie?

- Dosyć naturalnie. Spędziłem łącznie dziewięć lat w szkole sportowej - od czwartej klasy podstawówki, przez gimnazjum, aż do końca liceum. Miałem tam dobre warunki do uprawiania sportu, choćby przez bardzo dużą liczbę zajęć WF (nawet codziennie). Grałem również w drużynie koszykarskiej. Koszykówka była „domyślnym” sportem w szkole, więc uprawiałem ją łącznie z żeglarstwem do ok. 14-15 r.ż., kiedy to postanowiłem się skupić na jednej dyscyplinie. Kiedy zacząłem to traktować profesjonalnie? Ciężko mi powiedzieć. W zasadzie od zawsze trenowałem, starałem się nie odpuszczać żadnych przygotowań, jeździć na zgrupowania, kiedy tylko mogłem, łączyć te wszystkie aktywności. Można więc powiedzieć, że to podejście profesjonalne przyszło naturalnie.

- Jak wygląda przygotowanie do zawodów?

- W żeglarstwie wygląda do dosyć nietypowo. W przeciwieństwie do innych sportów - które tak naprawdę można trenować gdziekolwiek na świecie, byle mieć do tego warunki: halę albo boisko - do uprawiania żeglarstwa potrzebujemy akwenu. Oczywiście najlepiej, by był on raczej ciepły niż zimny. W Polsce zimą nie spędzamy za wiele czasu. Trenujemy głównie w Hiszpanii i Portugalii, czasem we Włoszech lub we Francji. Przebywamy na południu Europy, dokąd we wrześniu „wyjeżdżają” łódki, rowery, nasze bagaże - i wracają dopiero w kwietniu. My tylko z bagażem podręcznym dolatujemy na zgrupowania. Takie „dni na wodzie” odbywają się zwykle w blokach około dziesięciodniowych. Często łączymy je też z regatami. Poza tym trenujemy z ludźmi z całego świata, którzy również przebywają w tym czasie w Portugalii, Hiszpanii czy innych miejscach. Przed regatami, które zapewniły mi kwalifikację na Igrzyska Olimpijskie, a które odbyły się pod koniec kwietnia, byłem na jednym siedemdziesięciodniowym wyjeździe bez powrotu do domu. Trenowałam w sumie w jedenastu lokalizacjach, cały czas przemieszczałem się z jednego miejsca w kolejne, więc to było w sumie spore poświęcenie.

- Taki maraton?

- Maraton, który był zakończony właśnie regatami we Francji. W tamtym czasie byłem też długo na Majorce, gdzie był Puchar Europy, później Puchar Świata, potem trenowałem we Włoszech nad Gardą… Bardzo lubię jezioro Garda, to jedno z moich ulubionych miejsc do trenowania. Tam właśnie byłem tuż przed wyjazdem do Francji, również po to, by wejść w dobry nastrój, dobry „mood” przed najważniejszą imprezą. W końcu dotarłem do Francji na Last Chance Regatta w Hyeres, gdzie miała miejsce walka o kwalifikację na igrzyska olimpijskie. Tak to mniej więcej wygląda. Bardzo mało czasu spędzamy w Polsce. Tu jednak też odbywają się zawody - na przykład w maju startowałam w Pucharze Polskiego Związku Żeglarskiego w Krynicy Morskiej. Zatem w Polsce też trenujemy, ale jeśli trening ma się odbywać na poziomie rywalizacji międzynarodowej, trzeba jechać na południe Europy.

- Domyślam się, że łączenie takich wyjazdów z innymi obowiązkami - choćby ze studiami - jest dużym wyzwaniem.

- To bardzo duże wyzwanie. Trzeba się przyzwyczaić do takiego stylu życia. Dla wielu osób pewnie nie byłoby to łatwe. Ciągle żyję na walizkach, tak naprawdę nigdy nie rozpakowuję toreb do końca. Albo zostawiam je gdzieś, bo zaraz tam wracam, albo wracam z torbą, ale nie mogę jej rozpakować i przełożyć rzeczy do szafy, bo zaraz znowu muszę się pakować. Wiele osób to by zmęczyło. Ja jednak mam taki charakter, że chyba też trochę lubię być ciągle w biegu, mieć dużo na głowie i mało czasu. Wtedy czuję, że jestem bardziej zorganizowany i jakoś to lepiej wychodzi. Gdybym miał za dużo wolnego czasu, pewnie zbyt wiele rzeczy bym odkładał, a w efekcie zrobiłbym mniej. Myślę więc, że takie tempo życia mi odpowiada.

- Można więc powiedzieć, że znalazł pan swoje miejsce w życiu.

- Trochę tak.

- Kwalifikacja olimpijska w Pana przypadku nie od razu była oczywista. Wytypowano Pana, gdy Szwecja wycofała się z wystawienia swojej reprezentacji w klasie ILCA 7. Jak Pan zareagował, gdy dowiedział się Pan, że jednak jedzie na igrzyska?

- To była niezwykle dobra informacja: ogromne szczęście, radość - ale też nie do końca i nie od razu to do mnie dotarło. Przez miesiąc byłem w niepewności, bo miałem już informacje, że jest taka szansa, że Szwecja zrezygnuje ze swojego miejsca, ale nie było to potwierdzone. Czekaliśmy na oficjalne potwierdzenie i zaproszenie, to oczekiwanie się bardzo przedłużało. Pewnie dopiero przy starcie całkiem do mnie dotrze, co się dzieje. Przed eliminacjami i igrzyskami nie spodziewałem się, że jest duża szansa na kwalifikację. Wprawdzie robiłem swoje i liczyłem, że jeśli się uda, to super, będzie fajna niespodzianka dla wszystkich i będzie z czego się cieszyć, ale tak naprawdę to przez ostatnie lata trenowałem z myślą o igrzyskach w Los Angeles. To był mój cel. Nie zakładałem udziału w igrzyskach w Paryżu. Natomiast dobre przygotowanie okazało się lepsze niż przypuszczałem, a mój progres w krótkim czasie wystarczył, by zdobyć kwalifikację. Wprawdzie z czwartego, a nie z trzeciego miejsca, gdzie trzy się kwalifikowały, więc dostałem się takim „rzutem na taśmę” jako pierwszy rezerwowy. Okazało się to wystarczające.

- Jakie ma Pan przewidywania co do igrzysk w Paryżu?

- W mojej klasie będzie startowało 43 zawodników. O ile się orientuję, będę drugim najmłodszym spośród wszystkich startujących w mojej klasie. Większość zawodników jest w okolicy trzydziestego roku życia, dlatego też nie przypuszczałem, że mam dużą szansę się dostać: na igrzyska zwykle jadą ludzie z dużo większym doświadczeniem. Na pewno nie będzie łatwo. Na pewno celuję jak najwyżej. Myślę też, że będąc tym „underdogiem”, czarnym koniem, którego nikt się nie spodziewa, mogę się okazać właśnie tym kimś, kto trochę namiesza. Nie czuję, abym był zawodnikiem, od którego ktoś wymaga walki o medal czy zajęcia jakiejś topowej pozycji, więc mam stosunkowo mało presji w porównaniu do reszty zawodników. Słyszałem też, że igrzyska zazwyczaj rządzą się swoimi prawami i dzieją się na nich różne rzeczy. Nie zawsze więc jest tak, jak na zawodach Pucharu Świata, z którymi wszyscy są już obyci. Igrzyska odbywają się raz na cztery lata, jest duża presja, duże oczekiwania, dalsza kariera wielu zawodników zależy od tego, jak się spiszą. Na mnie nikt nie kładzie dużej presji i myślę, że to może zaowocować. Dobre nastawienie psychiczne również ma duży wpływ na wynik. Zobaczymy, co będzie. Jestem dobrej myśli.

- Co jest dla Pana największym wyzwaniem podczas zawodów? Wspomniał Pan o stronie psychologicznej, nastawieniu, radzeniu sobie ze stresem.

- Myślę, że kwestia przygotowania technicznego, fizycznego, jest u wszystkich na bardzo wysokim poziomie. Wszyscy są świetnie przygotowani fizycznie, wytrenowani, wszyscy chodzą na siłownię, trenują na rowerach, dużo żeglują itd. Sądzę, że właśnie tą stroną psychologiczną da się bardzo dużo nadrobić. Ktoś może się bardzo zestresować, nie do końca sobie z czymś poradzić, a ta strona psychologiczna daje największe pole do tego, by prześcignąć innych zawodników. Myślę, że to duża część sportu.

- Co poradziłby Pan osobom, które myślą o żeglarstwie i żeglarskiej karierze sportowej?

- To super przygoda i super sport, mocno związany z naturą. Ciągle jesteśmy nad wodą, korzystamy ze słońca. Bardzo mi się podoba to, że to jest takie naturalne, nie ma silników, hal sportowych, i to wszystko jest takie uspokajające. Po prostu bardziej chce się żyć. Być może to słońce tak wpływa na nas: wszyscy żeglarze są zawsze uśmiechnięci, więc polecam każdemu spróbować. Być może jestem nieobiektywny, ale według mnie jest to wyjątkowy sport i na pewno warto.

- Mam nadzieję, ze brak presji obróci się na korzyść. Dziękuję za rozmowę i życzę powodzenia na igrzyskach!

 

 

Karolina Żuk-Wieczorkiewicz/Zespół Prasowy