„Szklanki żydowskiej krwi” – najnowsza powieść prof. Dariusza Filara

okładka

Motto: Czasami zapamiętuję coś bardzo ważnego z rodzinnych opowieści, ale bez kontekstu towarzyszących wydarzeń. I dlatego w tej książce bardzo mocno szukałem właśnie rodzinnych kontekstów.

Panie Profesorze, to trzecia powieść w Pana dorobku i ósma książka literacka. Znany dziś i ceniony ekonomista, naukowiec pracujący w Polsce i za granicą debiutował pod koniec lat 60. opowiadaniami fantastycznymi w „Młodym Techniku”.

Tak. Redaktorem naczelnym „Młodego Technika” był wówczas wspaniały Zbigniew Przyrowski, debiutowałem rzeczywiście opowiadaniami fantastycznymi. Redakcja była przychylna młodym, a pismo miało ciekawą tradycję wydawniczą i było chętnie kupowane.

 

„Młody Technik” pojawił się na rynku wydawniczym w latach 30. XX wieku i funkcjonuje do dzisiaj. Ale Pan po udanym debiucie odszedł na czas jakiś od literatury i zamknął się w kręgu ekonomii jako nauczyciel akademicki, profesor na Uniwersytecie Gdańskim, wykładowca ekonomii kapitalizmu, specjalista od makroekonomii i funkcjonowania przedsiębiorstw transnarodowych. W latach 90. prowadził Pan zajęcia na Uniwersytecie Michigan, a potem został Pan główny ekonomista Banku Pekao S.A., pracował w Europejskiej Radzie Ekonomistów i w Radzie Polityki Pieniężnej. I ostatnio znowu powrót do literatury. Powieść „Szklanki żydowskiej krwi” ukazała się na początku tego roku.

Wydała tę powieść Wojewódzka Biblioteka Publiczna im. Josefa Conrada w Gdańsku. A ja nad tą książką pracowałem długo, bardzo długo, bo obejmuje ona wiele lat dochodzenia do źródeł, żeby zasłyszane opowieści rodzinne wprowadzić w realny czas historyczny tamtej epoki.

 

Narratorem w tej powieści jest wnuk, a głównym bohaterem dziadek Leopold Merst. „Szklanki żydowskiej krwi” prowadzą czytelnika przez różne, często bardzo skomplikowane losy rodzinne od nieomal początku XX wieku, przez czasy I i II wojny światowej, przez lata siedemdziesiąte, jeśli chodzi o losy dziadka, aż do współczesności.

Jak zacząłem się kiedyś zastanawiać nad relacjami rodzinnym w dłużej pespektywie to uświadomiłem sobie, że dziadek był dla mnie postacią znacznie bardziej wyrazistą niż mój ojciec czy mama. I wpływał na mnie mocniej niż ktokolwiek z rodziny. Z ojcem jak to z ojcem, czasem rozumieliśmy się lepiej, czasem gorzej i mieliśmy takie standardowe relacje i konflikty jakie miewa ojciec z synem. Ale ojciec nie miał w sobie aż tylu - przynajmniej z mojej perspektywy - tajemnic i istotnych przeżyć jak dziadek. A więc to była moja fascynacja konkretną osobą. Zresztą pamiętam taką ważną dla mnie rozmowę z matką na temat dziadka, kiedy ona mi mówiła o pojawieniu się dziadka na Wybrzeżu. I podsumowała tę opowieść takim stwierdzeniem: „On właściwie tutaj zaczął od początku budować coś całkowicie własnego, oderwał się od przeszłości i zaczął budować sam zupełnie nową rzeczywistość. Zasadził tu rodzinne drzewo – mówiła matka - traktując siebie jako korzenie tego drzewa”.  I ta rozmowa w ważny sposób zapisała się w mojej głowie i długo we mnie ta książka siedziała. Powoli powstawały różne fragmenty, składały się na całość różne epizody, które potem trzeba było właściwie posklejać w jedną całość.

 

A więc dziadek jest ostoją rodzinnej sagi.

Tak, tak… Dziadek zostawia rodzinny Tarnów, zostawia bardzo ważny dla niego Kraków, zostawia swoją młodość po to, żeby przyjechać na Wybrzeże do Gdyni. Ale proszę zwrócić uwagę, że w tej książce ani razu nie pojawia się nazywa Gdynia. I to jest świadomy zabieg, natomiast pojawia się nazwa niemiecka Gdyni – Gotenhafen wtedy, gdy trzeba tę nazwę miasta wpisać do wojennego dokumentu. Gdynia była w głowie dziadka pewnym marzeniem, wyobrażeniem, a nawet wizją i dopiero dla ojca i wnuka staje się realną przestrzenią. Dziadek szukał tego swojego nowego miejsca i znalazł je, bo tutaj zbudował swój nowy świat. I ten fakt miał potem najróżniejsze dalsze koleje.

 

Ważną przestrzenią w tej książce jest topografia Krakowa.

Wiedziałem o historycznym kontekście krakowskim w życiu dziadka, sporo czytałem na ten temat opracowań historycznych o roku 1914 w Krakowie. Jeździłem do Krakowa wielokrotnie, nie tylko w celach dokumentacji historycznej, ale również by pochodzić po ulicach, placach i zastanowić się jak to mogło być. Którędy dziadek chodził i dlaczego właśnie tędy – myślałem.  Pamiętam taki moment, kiedy przygotowywałem fragment dotyczący przysięgi legionistów. Zastanawiam się, w którym miejscu został na placyku Marii Magdaleny, bo nie wszedł na mszę przed przysięgą legionistów. Wyobrażałem sobie więc jak ten placyk wtedy wyglądał i jak mogli z tego kościoła wychodzić legioniści, żeby pomaszerować na Błonia w piątek 4 sierpnia 1914 roku. Stąd w moich „Szklankach żydowskiej krwi” jest ta dokładna topografia, bo sam oglądałem te miejsca.

 

W życiorysie dziadka Leopolda Mersta były lata nadzwyczaj ważne 1914, 1918, 1921, 1939 i przez wynikające z nich doświadczenia prowadzi Pan swoich bohaterów przy pomocy oczywiście narracji wnuka.

Tak można powiedzieć. To są takie daty klucze w tej powieści. Wnuk narrator rozpoczyna opowieść pod koniec lat 60. XX, kiedy na pierwszym roku studiów na Politechnice Gdańskiej zamieszkuje z dziadkiem.

 

Relacja między wnukiem a dziadkiem na początku powieści nie wydaje się głęboka. Nawet wnuk ma pretensje, że został przez rodzinę „wplątany” w tę opiekę nad dziadkiem.

Właściwie to zrozumienie i fascynacja narastają powoli. Na początku najważniejsze jest, żeby dziadek nie był sam. Dopiero odtwarzane w pamiętniku losy dziadka budują powoli inną relację między bohaterami. Wnuk zaczyna tropić losy dziadka. A śmierć dziadka i znikanie po nim pamiątek, które zabiera rodzina, czyli rozpraszanie przedmiotów z przeszłości to jest ten moment, w którym wnuk zaczyna bardzo osobiście odczytywać przeszłość dziadka i o niej opowiadać.

W tej powieści jest bardzo wiele elementów całkowicie prawdziwych, które tkwią we mnie, bo ich doświadczałem. Choćby opowieść o jedwabnych koszulach dziadka, z których obcinano kołnierzyki, gdy koszule się przetarły. I przerabiano te koszule na nocny strój dla dzieci. Lubiłem w tych koszulach spać. Czasami czytelnicy mnie pytają, ile jest realiów z mojego życia zawartych w tej powieści. Czy to są relacje jeden do jednego, a może jeden do pięćdziesięciu procent? Odpowiadam, że różnie, w zależności od opisywanej sytuacji. Akurat opowieść o koszulach jest jeden do jednego, bo taka była rzeczywistość.

 

A kula w płucach dziadka, którą lekarz ze szpitala po sekcji oddaje Pana ojcu?

Też prawda. Mam tę kulę. W latach 70. jeżeli pacjent umierał w szpitalu, to obowiązkowo była przeprowadzona sekcja zwłok. Dziadek umarł w szpitalu. I lekarz był na tyle wrażliwy, że uznał, że tę kulę z płuc dziadka należy oddać rodzinie.

 

W tej powieści ważna jest Pana wrażliwość na detale. Ogląda Pan świat dziadka często analizując szczegóły, na przykład zwraca uwagę na różnice w mundurze dziadka legionisty, który zobaczył Pan na fotografii.

Całościowy obraz opisywanej historycznej rzeczywistości składa się często z drobnych elementów, które analizuję. Odbieram świat - i myślę, że wiele osób podobnie - przez zapamiętywanie właśnie pewnych szczegółów, które stają się ważne. Tak opisywałem pierwszy samochód dziadka. Z własnego doświadczenia wiem, że mój pierwszy samochód – maluch był dla mnie ważny. A wiem również z doświadczenia, że krąg żołnierzy Piłsudskiego, legionistów przywiązywał naprawdę dużą wagę nawet do detali związanych z marszałkiem, w tym do limuzyny Piłsudskiego. Byłem świadkiem finansowania przez fundusz PZU remontu samochodu Piłsudskiego, limuzyny, którą jeździł marszałek. Znaleziono zniszczony wrak, który został znakomicie odrestaurowany i zakonserwowany. Obserwowałem ludzi, którzy to robili, sami pasjonaci, dla których ważna była każda brakująca śrubka. Takie doświadczenia nauczyły mnie, że na detale należy zwracać wielką uwagę, również pisząc książkę.

 

Przeszłość żołnierska dziadka, legiony Piłsudskiego, II Brygada Żelazna zwana też Karpacką, a potem rok 1939 i II wojna światowa… Konsultant historyczny Andrzej Lechowski bardzo wysoko ocenił Pana książkę.

Dyrektor Wojewódzkiej Biblioteki w Gdańsku Jarosław Zalesiński poprosił przed wydaniem o konsultację historyczną, bo dzieje wojskowego dziadka są bardzo ważną częścią tej powieści. Historyk nie znalazł żadnego błędu.

Dziadek zgłosił się do legionów jako ochotnik w 1914 roku i właśnie jego żołnierski los zaważył na całym jego życiu. To z jego opowieści wiedziałem, że po zakończeniu I wojny światowej miał 22 lata. I zdał sobie sprawę, że od matury nic innego nie robił tylko przechodził z jednych szeregów do drugich.  Czasami zapomina się, że legioniści raz byli po stronie austriackiej, a potem byli po stronie niemieckiej, a nawet część legionistów znalazła się po „białej” stronie rosyjskiej. To były bardzo złożone losy polskich żołnierzy.

Jak ja do tego dochodziłem? Trzymałem się faktografii. Od niego się dowiedziałem, że był ranny nad Piawą we Włoszech.  Przez dłuższy czas dręczyło go pytanie, czy Włoch, który do niego strzelał, strzelił specjalnie w nogi, żeby tylko utrudnić dobiegnięcie do okopów.  Konfrontowałem tę opowieść dziadka z wojskowym, który mi zwrócił uwagę, że pewnie ten żołnierz włoski miał źle ustawiony celownik.

Po jakimś czasie zauważyłem, że stałą lekturą mojego dziadka jest „Pożegnanie z bronią” Ernesta Hemingwaya. Pierwszy raz pod wpływem dziadka oczywiście sam przeczytałem tę powieść jako nastolatek, bez żadnych świadomych odnośników do spraw militarnych, czy kontekstów wojskowych opisywanych przez Hemingwaya. Potem dopiero, wiele lat później zrozumiałem, że dziadek nad tą powieścią siedzi dlatego, że sam był na tym froncie. Więc ja też sprawdziłem, co tam robił Hemingway, właśnie w tym czasie, na włoskim froncie. Stąd ta opowieść o „Pożegnaniu z bronią” w mojej powieści.

 

Tytuł tej książki jest dość agresywny. „Szklanki żydowskiej krwi”, a więc opowieść o tożsamości i wpisaniu życia bohaterów w wydarzenia historyczne niezależnie od ich woli. Historia rządzi ich losem.  Dziadek był Żydem, ojciec jako dziecko został cudem uratowany… a wnuk o szklankach żydowskiej krwi rozmawia na Helu z przypadkowo spotkaną piękną młodą dziewczyną Niną, która w tej powieści okaże się ważną bohaterką. Dlaczego sprawy tożsamościowe są dla Pana takie ważne w tej powieści?

(chwila milczenia) Uśmiecham się, bo zastanawiam się, czy aż tak powinienem odsłaniać karty i czy chcę, żeby to było upublicznione. Tytuł jest agresywny, zdaję sobie z tego sprawę. Powiedzmy, że wśród kluczy do niego są rodzinne tajemnice, o których opowiadała mi moja matka.

Wiem o jeszcze wielu rodzinnych historiach i tajemnicach, które z czasem będę chciał wykorzystać w swoim pisaniu.

Nie mam doświadczenia w wypowiadaniu się jako autor beletrystyki, w analizowaniu wątków prawdziwych i zmyślonych. Zacznę od postaci Niny. To bohaterka, która ma cechy trzech znanych mi kobiet.  Dwie były Żydówkami, a jedna miała bardzo silną domieszkę krwi żydowskiej. Tak się po prostu zdarzyło, że w moim życiu pojawiły się one i odegrały istotną rolę. I wszystkie ten ślad żydowski nieustannie przeżywały.

Zdarzenia z Danii są tak dokładnie opisane, bo jedna z tych kobieta miała pochodzącą z Polski matkę Żydówkę, która zbiegiem okoliczności w momencie wybuchu wojny znalazła się w Danii. Jej rodzice zginęli w Polsce, ona przeżyła. Została uratowana w ramach akcji przerzutu Żydów do Szwecji.  Poznała wtedy swego przyszłego męża. Był on wśród tych duńskich komunistów, którzy uczestniczyli w całej tej operacji przerzutowej. Ale i tak ta polsko-żydowska przeszłość ciążyła na niej bardzo mocno. Druga kobieta, która jest prototypem Niny żyje za granicą, ostatnio w Kanadzie. Jest pół Żydówką nie halachiczną, bo jej ojciec był Żydem. I ona w 2008 roku, jak była w Polsce, opowiedziała mi o śmierci swoich dziadków i ten opis śmierć w mojej powieści jest bardzo bliski jej rodzinnej tragedii. I była też trzecia kobieta, której część osobowości też ma Nina - bohaterka powieści.

 

Szukanie tej tożsamości wymaga od piszącego niebywałej odpowiedzialności: odpowiedzialności za bohaterów, odpowiedzialności za opowiadane historie i odpowiedzialności przed sobą, na ile byłem w tej książce uczciwy. Czy jest Panu lepiej po napisaniu tej książki czy dopiero teraz zaczyna Pan się niepokoić?

Samo napisanie tej powieści na pewno pozwoliło mi uporządkować wiele wewnętrznych spraw. I pojawiało się takie poczucie ulgi: odejdę poukładany, bo ja wiem skąd to się wzięło, wiem, dlaczego na pewne rzeczy reaguję w określony sposób, bo są one zakorzenione w mojej świadomości, czasami nawet poza moją kontrolą…

Czy pojawił się niepokój, że teraz już będę identyfikowany jako Żyd? Nie, to mi nie przeszkadza w gruncie rzeczy aż tak bardzo, ani mnie nie niepokoi…

Pisałem trochę publicystyki o podobnej tematyce, ale jednak w formie beletrystycznej pewne rzeczy udawało mi się - tak przynajmniej to czuję - pokazać głębiej. Publicystyka jednak, nawet gdy starałem się być jak najbardziej rzetelny i uczciwy, nie pozwala dojść do sedna tak jak literatura piękna.

 

Czyli poczucie spokoju…

Chociaż to nie jest tak, że napisałem jedną książkę i już koniec. W tej chwili bardzo intensywnie pracuję, jestem już w połowie, nad kolejną powieścią również bardzo mocno osadzoną w historii.  Moim bohaterem jest mniej więcej mój równolatek urodzony u schyłku lat 40., którego ojciec nie na skutek bohaterskich żadnych czynów, ale przez złe zrządzenia losu trafił do Sachsenhausen. Przeżył ten obóz i po wojnie trafił do Kołobrzegu czy ongiś niemieckiego Kolbergu. Mój młody bohater zostaje dziennikarzem partyjnej prasy i przychodzi rok 1990 partyjne pismo należące do RSW Prasa-Książka-Ruch znika, a on ma 40 lat i musi się jakoś odnaleźć. Poznaje Niemców, którzy już oficjalnie przyjeżdżają do Kołobrzegu, tego ich Kolbergu, a ponieważ zna język niemiecki - staje się ich przewodnikiem. I cała opowieść toczy się wokół zderzenia tego co ten eks- dziennikarz wie o swoim ojcu, a co przyjeżdżający młodzi Niemcy wiedzą o swoich ojcach, którzy wydostali się w marcu 1945 roku w Kolbergu z ofensywy Armii Czerwonej. Piszę kolejną książkę z przekonaniem, że bardzo głęboko tkwimy w historii, dużo głębiej niż nam się wydaje.

 

Jest Pan już emerytowanym profesorem Uniwersytetu Gdańskiego, nie słychać ostatnio Pana oficjalnych wypowiedzi w sprawach ekonomicznych, czyżby rozbrat z ekonomią i nauką na rzecz literatury?

Nie zajmuję się już naukowo ekonomią. Teraz przyszedł czas na literaturę i pisanie jest moją największą pasją.

 

Dziękuję za rozmowę i życzę, by „Szklanki żydowskiej krwi” znalazły wielu czytelników, bo to ważna i wartościowa książka, a praca nad nową powieścią dostarczyła Panu jak najwięcej satysfakcji.

Z Profesorem Dariuszem Filarem rozmawiała Alina Kietrys

Alina Kietrys