Wojna nauczyła ją pielęgniarstwa i krawiectwa. Do dziś potrafi obrębiać tkaniny i robić zastrzyki. Marzyła, żeby zostać wyczynową narciarką, ale wypadek zniweczył plany. Życiową pasją, którą okazała się scenografia odnalazła przez ASP i w tej dziedzinie została profesorem. - Zazdrościłam tym, którzy wiedzieli, kim chcą być. Ja tego nie miałam. Nie trzeba się jednak tym stresować. Trzeba szukać tego, co się najbardziej podoba – przekonuje. Zawsze z sercem angażowała się w sprawy innych i obywatelskie. - Ważne jest też robić coś pożytecznego, nie myśleć tylko o sobie - mówi dziś z perspektywy przeżytych 90 lat.
Podczas otwarcia Centrum Filmowego Uniwersytetu Gdańskiego i wystawy rysunków Andrzeja Wajdy w Bibliotece Głównej UG, gościem na uczelni była prof. Krystyna Zachwatowicz – Wajda. Scenografka, aktorka i żona Andrzeja Wajdy. Gdańsk zajął szczególne miejsce w sercach tej artystycznej pary. Okoliczności wizyty skłoniły Panią Krystynę do wspomnień i refleksji. W pobliżu pomnika Grudnia 70. i historycznej bramy Stoczni Gdańskiej rozmawiamy o Gdańsku, o jej dzieciństwie, o wyborach w młodości, pracy scenografa w teatrze i w filmie oraz o zawodowym spełnieniu.
JESTEM Z GDAŃSKA!
Choć z urodzenia warszawianka, z miejsca przywiązania i życia krakowianka, Gdańsk darzy specjalnym uczuciem.- Jak przyjeżdżam do Gdańska, to mogę powiedzieć, że jestem u siebie – mówi ze wzruszeniem. Zdaje się to potwierdzać tytuł Honorowej Ambasadorki Gdańska przyznany jej w 2018 roku podczas dorocznego Zjazdu Gdańszczan.
Ceni sobie każdą chwilę i okoliczność, kiedy może być w Gdańsku, spotkać przyjaciół, ze wzruszeniem przyjmuje wyrazy pamięci, okazywane przez ulubione jej miasto. Imię męża Andrzeja Wajdy i ojca prof. Jana Zachwatowicza, otrzymały niedawno dwa gdańskie tramwaje. - Jak jestem tu, to jestem z Gdańska – podkreśla.
Podczas rozmowy staramy się dotrzeć do pierwszych gdańskich wspomnień Pani Krystyny, do momentów kiedy to miasto, ludzie zaczęli zapisywać się w jej pamięci na zawsze. W najdalszych zasobach jej wspomnień jest morze, ale w Jastrzębiej Górze, gdzie jej rodzice mieli przed wojną letni domek. Ale wówczas nie zaglądali do Gdańska. - Andrzej Wajda pamiętał przedwojenny Gdańsk. Widział jako dziecko to hitlerowskie wówczas miasto. Potem była wojna - mówi.
Kiedy zaczynała pracę jako scenograf jeździła po całej Polsce i trafiła też do Gdańska i Teatru Wybrzeże. - Nie pamiętam już, który to był rok, ale pierwsza wizyta w Gdańsku była związana z moją pracą - wspomina.
Jednak miasto Gdańsk zaczęło mieć dla niej głębsze znaczenie dopiero od 1980 roku. - Mój Gdańsk zaczął się od strajku w 1980 roku. Andrzej Wajda pierwszy przyjechał do Gdańska na strajk, a na początku września dołączyła do niego żona. W tym czasie trwał festiwal filmowy, wówczas jeszcze nad Motławą. To wtedy Andrzej Wajda poznał Lecha Wałęsę. Wtedy też, kiedy zapadła decyzja o budowie Pomnika Poległych Stoczniowców 1970, poproszono reżysera o przygotowanie scenariusza uroczystości jego odsłonięcia.
- Andrzej od razu zajął się robieniem filmu „Człowiek z żelaza”, a mnie oddelegował do współpracy z komitetem budowy pomnika, To wtedy zaprzyjaźniłam się ze wszystkimi – wspomina posierpniowe okoliczności Pani Krystyna. - To były bardzo silne więzi. Pamiętam rozmowy, ustalenia, sprawy organizacyjne m.in. z Danielem Olbrychskim. To był dla mnie ważny moment i ważne przyjaźnie – dodaje.
POKOLENIE BEZ MŁODOŚCI
Rozmawiamy o wspomnieniach i przemijaniu. Mówię o roku 1980 jako o odległej młodości. – Jaka młodość – śmieje się Pani Krystyna. – Ja wtedy miałam już ponad 40 lat. Dla mojego pokolenia młodość skończyła się wraz z wybuchem wojny – dodaje poważnie. - Młodość nie kojarzy mi się z beztroską – mówi. Kiedy wybuchła II Wojna Światowa miała zaledwie 9 lat. Wtedy dzieci od razu stawały się dorosłe. - W czasie okupacji przestawało się być dzieckiem. Młodość nie dotyczyła mnie i moich rówieśników.
Dziś z perspektywy lat wie, że mało jest ludzi, którzy od początku mają jedno zainteresowanie i wiedzą, co naprawdę będą robić w życiu. - Zawsze zazdrościłam tym ludziom, którzy wiedzieli, kim chcą być. Ja tego nie miałam. Zdradza niektóre ze swoich młodzieńczych pomysłów na życie. – Przez długi czas chciałam być pielęgniarką. Zresztą do dziś umiem robić zastrzyki – wyznaje. Dla niej, po doświadczeniach powstańczych było to naturalne, że jak dorośnie, zajmie się medyczną pomocą. - Byłam w Szarych Szeregach i na początku powstania trafiłam do patrolu sanitarnego. Byłam jednak za mała żeby nosić rannych – dodaje Pani Krystyna, sanitariuszka i łączniczka z Powstania Warszawskiego o pseudonimie Czyżyk.
Idea pracy pielęgniarskiej nie spotkała się z dobrym przyjęciem w domu. Mimo, że zainteresowania medyczne przejawiały się w jej rodzinie. Dziadek Pani Krystyny prof. Witold Choćko był lekarzem, a także ministrem zdrowia publicznego do 1939 roku. - Mama wybiła mi pielęgniarstwo z głowy. Byłam małym chudzielcem i nie bardzo nadawałam się do tego zawodu – dodaje.
Gotowość do działania i pomocy pozostały. Kiedy w czasach Solidarności utworzono komisję zdrowia Pani Krystyna została jej sekretarzem. Niedawno zapytała Lecha Wałęsę, dlaczego wówczas mianował ją na to stanowisko. – Odpowiedział mi, jak to Lechu – „widocznie miałem zaufanie” – śmieje się. Ze wzruszeniem pamięta przedsięwzięcia i niezwykłe zakupy, które związek finansował z miliona amerykańskich dolarów, przeznaczonych za oceanem na naszą, niezależną służbę zdrowia. Inwestowano wówczas sporo w nowoczesny sprzęt do diagnostyki raka piersi. - Zrobiliśmy wtedy parę ośrodków np. w Legnicy. Wtedy Rosjanie opuścili miasto, a ja kupiłam cały budynek za tysiąc dolarów. To był dobry interes, w domu nie udawało mi się robić takich interesów – śmieje się.
SZCZYTY I SZTUKA
Z racji zawodów rodziców, związanych z projektowaniem wyniosła z domu wrażliwość na sztukę. - Zawsze rysowałam, chciałam iść na grafikę, ale nie było to przekonanie, że muszę to robić – wspomina. Zamiast jednak do liceum ogólnokształcącego poszła wbrew rodzinie do warszawskiego liceum plastycznego. Dopiero, kiedy zrealizowała z powodzeniem pierwszą scenografię w Nie-Boskiej komedii, spektaklu Konrada Swinarskiego, Ojciec przyznał, że w młodości chciał zostać scenografem. – Nie powiedział mi tego wcześniej, żebym sama dokonała wyboru – dodaje Pani Krystyna.
Początkowo studiowała historię sztuki na Uniwersytecie Warszawskim, jednak w trakcie nauki przeniosła się do Krakowa na Uniwersytet Jagielloński. Po uzyskaniu tam dyplomu, dostała się do krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych, gdzie studiowała w pracowni scenografii prof. Karola Frycza. W trakcie studiów posmakowała także filozofii u prof. Władysława Tatarkiewicza i uciekła od niej, gdy na uczelni nastał stalinizm. Podkreśla, że poszukiwanie swojej ścieżki czasami trwa jakiś czas. - Nie trzeba się tym stresować. Jeżeli można, to trzeba szukać tego, co się najbardziej podoba – przekonuje.
W życiu młodej studentki Krystyny pojawiła się także nowa miłość – góry, wspinaczka i narciarstwo. Zaczęła wyczynowo i z pasją uprawiać tę dyscyplinę, należała do kadry narodowej w sekcji narciarskiej AZS Zakopane i była członkinią Krakowskiego Klubu Wysokogórskiego. - Moje narty to bardziej skomplikowana historia. Kiedy zaczęłam jeździć, to chciałam być już do końca życia instruktorem - wspomina. Kiedy była w kadrze narodowej, przed mistrzostwami Polski na treningu złamała nogę. Ten wypadek na zawsze zakończył tę plany narciarskie i karierę sportową. – Dziś śmieję się, że to Anioł Stróż złamał mi wtedy tę nogę. Nie wiem czy byłabym dziś tutaj, gdyby nie ten wypadek… Przekonuje, że trzeba wierzyć w przypadki, które kierują naszym życiem. - Trzeba szukać. Ważne jest, aby chcieć coś robić przede wszystkim pożytecznego, nie myśleć tylko o sobie - dodaje.
I znów powróciło zainteresowanie historią sztuki w Krakowie, potem grafiką na ASP. - Po dwóch latach zobaczyłam, że nie mam do tego talentu ani siły. I wówczas ten wydział stracił dla niej znaczenie, ale pojawiła się nowa możliwość specjalizacji – scenografia. – Dopiero wtedy zrozumiałam, że to jest to, co mogę robić - wyznaje. Wypływała na nieznane wody. W jej domu rodzinnym nie było tradycji teatralnych czy aktorskich, nikt nie był związany z teatrem. W bogatym dorobku życiowych pasji Pani Krystyny znalazły się także kreacje w teatrze Tadeusza Kantora, kabarecie Piotra Skrzyneckiego Piwnica pod Baranami i role filmowe.
DZIEŁO I ARTYSTA
Pytam Panią Krystynę o profesję scenografa, jak udaje się w tym zawodzie pogodzić indywidualność i własną wizję z pracą w zespole? Czy wiąże się to z jakąś rezygnacją? Przytacza wówczas słowa Andrzeja Wajdy, że - malarz i grafik są samotni – tylko dzieło i on. - Praca w teatrze w filmie była dla mnie fantastyczną i największą przyjemnością. Jest jednak pracą zespołową i jeśli się tego nie umie, to się nie uda - przekonuje. Uważa, że wspólna praca nadaje nowy wymiar dzieła i w zgranym zespole nie ma mowy o jakiejś rezygnacji. - Jeśli nie mogłam się zgodzić z reżyserem, to z nim nie pracowałam. Nigdy nie wybierałam sztuki, tylko reżysera. Oczywiście wtedy, kiedy już mogłam sobie pozwolić na wybór – śmieje się. W swojej karierze wykonała ponad 150 projektów filmowych i teatralnych scenografii i kostiumów.
Ze wzruszeniem i przyjemnością wspomina pracę z zespołem szewców, krawcowych, stolarzy czy ślusarzy, przygotowującym scenografię do spektakli i filmów, które stworzyła. – Ja nie musiałam wiedzieć jak należy zrobić buty, czy jak uszyć kostium – mówi. Najważniejsze było wiedzieć, czego się oczekuje i oprzeć na talencie specjalistów i praktyków. - Nie będę siadała przecież do maszyny, choć potrafię szyć. Chodziłam dwa lata podczas okupacji do szkoły krawieckiej i swoje musiałam obrębić! Mogę nawet dziś obrębić wszystko, choć bardzo tego nie lubię – przekonuje. Jako autorka scenografii i kostiumów pracowała niemal przy wszystkich teatralnych realizacjach Andrzeja Wajdy.
W scenograficzno-reżyserskim tandemie z mężem przygotowała także m.in. kostiumy do Nocy listopadowej Wyspiańskiego , scenografię do Emigrantów Mrożka, Antygony Sofoklesa, Zemsty Fredry, Dybuka An-skiego, Wesela i Klątwy Wyspiańskiego oraz Mishimy Yukio Mishimy. Wspólnie z Wajdą zaprojektowała także dekoracje i kostiumy do Sprawy Dantona Stanisławy Przybyszewskiej wystawionej w Teatrze powszechnym i potem w Teatrze Wybrzeże w 1980 roku (słynny spektakl w Wielkim Młynie).
Zastanawiam się, czy z mężem reżyserem pracowało się trudniej. Pytam o to czy bliskość nie była czasem przeszkodą? - Myśmy się poznali w teatrze w konkretnej pracy i to było ważne. Od razu okazało się, że mamy podobny gust i tempo – wspomina. To, że zostali parą nie tylko w życiu osobistym, ale także w pracy artystycznej stało się jasne już na samym początku ich wspólnej drogi. - Andrzej od razu zaproponował mi zaprojektowanie kostiumów do filmu „Wesele”. Miał do wyboru wielu scenografów, którzy pracowali w filmie, a ja robiłam to pierwszy raz - wspomina.
Na koniec naszego spotkania rozmawiamy o zawodowym spełnieniu. Czy pozostał jakiś spektakl czy film, który Pani Krystyna chciałaby jeszcze zrealizować? Twierdzi, że nie ma takiego poczucia, żeby coś jeszcze pozostało niedokończone. - Ja pracowałam tak długo… - mówi. - Nie mam takiego poczucia. To ciężka praca i nie miałbym już na to siły.