Najważniejsze - znaleźć dobrego mentora. Wywiad ze stypendystką Fundacji Fulbrighta

Wśród ponad stu badaczy, którzy w zeszłym roku otrzymali stypendia Fulbrighta, znalazła się Weronika Kamińska, doktorantka z Wydziału Nauk Społecznych UG. Od sierpnia 2021 r. młoda badaczka przebywa w stanie Indiana, gdzie pod nadzorem mentora zgłębia temat socjologii medycyny. O tym czy trudno przygotować aplikacje na stypendium Fulbrighta oraz czy warto na nie pojechać z Weroniką Kamińską rozmawia Marcel Jakubowski. 

MJ: Jak zaczęła się Pani przygoda z Fulbrightem?

Weronika Kamińska: Pomysł pojawił się dużo wcześniej przed faktycznym złożeniem wniosku o stypendium Fulbrighta. W kręgu znajomych mi doktorantów co jakiś czas można było usłyszeć, że ktoś rozważa aplikacje na stypendium zagraniczne. Stąd w ogóle dowiedziałam się o tej możliwości. Nie wiem, czy to jest związane z naszą mentalnością, ale wtedy miałam takie wrażenie, że nie jestem wystarczająco dobra, aby w ogóle o takim stypendium myśleć, a co dopiero rozważać złożenie aplikacji. Musiałam to przeprocesować, co zajęło mi dwa lata. Jednak podczas zastanawiania się nad swoimi celami, nad tym, kim chcę zostać w końcu zaczęła we mnie kiełkować potrzeba wyjazdu właśnie do Stanów Zjednoczonych, gdzie moja subdyscyplina jest bardzo rozwinięta. Zaczęłam o tym pomyśle rozmawiać z moimi opiekunami naukowymi. To właśnie oni zachęcili mnie do tego, żebym spróbowała. 

Obecnie od aplikujących doktorantów wymaga się zaproszenia z instytucji goszczącej, w tym zgody wybranego mentora. Musiałam zatem samodzielnie rozpocząć poszukiwania. Były one dużym wyzwaniem, gdyż nie znałam wtedy nikogo w Stanach Zjednoczonych. Korzystałam też z mojej prywatnej domeny mailowej. Ku mojemu zaskoczeniu kilka osób odpisało z informacją o wstępnej zgodzie lub z wiadomością o tym, że nie czują się kompetentni, aby prowadzić mnie naukowo w temacie moich badan. Z perspektywy czasu widzę, że poszukiwania były nie tylko stresujące, ale i ekscytujące, bo wiedziałam, że przybliżają mnie do szansy na niesamowitą naukową podróż. Finalnie zaproszono mnie do Indianapolis do Indiana University Purdue University Indianapolis.

Uważam, że w stypendium Fulbrighta najważniejszy jest etap znalezienia mentora, bo jak już znajdzie się świetnego prowadzącego, to jest to zupełnie inne doświadczenie. Tutaj czuję się niesamowicie zaopiekowana, z moją mentorką mam cały czas kontakt, wymieniamy się spostrzeżeniami, opowiada mi o doświadczeniach badawczych. 

 

Jak ocenia Pani cały proces aplikowania o to stypendium? Jest to trudne?

Nie, absolutnie. Po dostaniu listu od mentora ten proces jest bardzo intuicyjny. Każdy student i doktorant sobie z nim poradzi. Ja aplikowałam na Junior Research Award, czyli na stypendium badawcze dla doktorantów, inaczej jest jak ktoś składa na Graduate Student Program. 

 

A Pani co robi w ramach swojego stypendium? Prowadzi Pani badania, które są częścią doktoratu?

W ramach aplikacji musiałam przedstawić projekt, który łączy się z moją rozprawą doktorską. Zajmuję się analizą potrzeb psychospołecznych osób w terminalnej fazie choroby nowotworowej, które przebywają pod opieką hospicjów. Na stypendium Fulbrighta robię badania porównawcze w hospicjach stacjonarnych i domowych w stanie Indiana,  wcześniej  wywiady przeprowadzałam w województwie pomorskim.

Weronika Kamińska podczas wyjazdu do USA

Weronika Kamińska podczas wyjazdu do USA.

Jest Pani od sierpnia w USA. Zauważa już Pani jakieś korzyści, które czerpie Pani  z tego stypendium? 

Przede wszystkim możliwość dostępu do zagranicznych publikacji, które często są nie do zdobycia w Polsce. Prace z zakresu socjologii medycyny są bardzo drogie. Na szczęście w Stanach Zjednoczonych każdy student i pracownik ma do nich dostęp w bibliotece i elektronicznie. 

Po drugie - Pani doktor, pod skrzydłami której mam możliwość tutaj być, jest kierownikiem fakultetu socjologii medycyny na IUPUI, dlatego miałam dodatkowo możliwość być wolnym słuchaczem zajęć z socjologii medycyny, które muszę przyznać były bardzo zaawansowane, wymagające. W trakcie tego przedmiotu nauczyłam się także krytycznej analizy tekstów naukowych, czemu poświęcaliśmy wiele czasu. Ta umiejętność bardzo mi pomogła w pisaniu własnych prac. 

Po trzecie - poznanie koncepcji i trendów w badaniach z zakresu socjologii medycyny, których nie znalazłam wcześniej w polskich publikacjach. 

Po czwarte - spotkania z naukowcami. Gdy tylko ktoś słyszy, że jestem stypendystką Fulbrighta, od razu zaprasza mnie na spotkanie, poleca mi książki związane z moim tematem oraz przekazuje mi kontakt do osób, które mogą mi pomóc merytorycznie. Każda z tych osób robi coś fantastycznego naukowo. Te spotkania są ogromną inspiracją do tego, żeby poszerzać własną perspektywę myślenia i cały czas się rozwijać naukowo. Tutaj w Stanach każdy jest chętny do rozmowy, rady, pomocy, co jest wspaniałe. Jeśli więc coś sprawia mi problem, to mogę się zgłosić do każdej osoby, nawet z innej dziedzin nauki, żeby wyjaśniła mi, pokazała, jak nurtujące zagadnienie wygląda z ich perspektywy. 

 

Z jednej strony mówi Pani o różnicach kulturowych m.in. w amerykańskim środowisku naukowym, z drugiej o tym jak ciepło została Pani przyjęta. Jak wyglądała aklimatyzacja do nowego miejsca? Szybko się Pani zaadaptowała?

Tak, wydaje mi się, że to za sprawą mojego instytutu. Jestem tam jedyną doktorantką- fulbrighterką, więc wszyscy traktują mnie nawet bardziej niż życzliwie. Jak przyjechałam, przedstawiono mnie każdemu. Pracownicy uczelni mają własną przestrzeń, nieco oddzieloną od pokoi wykładowych, czy miejsc odpoczynku. W tym miejscu każdy ma swój osobny gabinet i wspólną część biurowo-socjalną, gdzie zazwyczaj ktoś jest, ktoś z kimś rozmawia. Wszyscy są dla siebie serdeczni. To wszystko pozwoliło mi się szybko zaaklimatyzować, poczuć się częścią Wydziału Socjologii. 

Do tego mam kontakt z innymi fulbrighterami. Przed wyjazdem mieliśmy spotkanie w Warszawie, gdzie się zapoznaliśmy. Mamy dużo wyjazdów, które samodzielnie organizujemy, zwiedzamy razem różne miejsca lub odwiedzamy siebie nawzajem.

 

Czy poleca Pani stypendium Fulbrighta?

Bardzo. Zdobyta wiedza, doświadczenia, zdecydowanie wpłynęły na mój rozwój naukowy. Jest to także zmiana własnej perspektywy i myślenia naukowego oraz postrzegania pewnych problemów. Uważam, że stypendium Fulbrighta to najlepsze przeżycie, jakie mi się dotąd przytrafiło. Jak przyjechałam, byłam trochę zestresowana, jednak teraz, kiedy wstaję rano, to jestem podekscytowana tym, co mnie dzisiaj czeka, czego się dzisiaj dowiem, nauczę.

Zatem jeśli ktokolwiek ma jakieś wątpliwości czy składać wniosek, czy się nadaje, to polecam złożyć aplikacje. Jedyne, co może się przykrego wydarzyć, to ktoś może powiedzieć, że się nie dostaliśmy.  Ja zastanawiałam się przez dwa lata czy aplikować i żałuję, że dopiero po dwóch latach się zdecydowałam, bo to naprawdę zmienia życie i perspektywę naukową.  Mamy na Uniwersytecie Gdańskim obecnie ambasadorkę Fulbrighta dr hab. Annę Kłonkowską, prof. UG, która na pewno posłuży radą w tym procesie.
 

MJ: Dziękuje za rozmowę.

Weronika Kamińska podczas wyjazdu do USA
Marcel Jakubowski/ Zespół Prasowy UG