dr Maurycy Żarczyński: Odczytuje przeszłość Ziemi z osadów jeziornych. Cykl „Młodzi naukowcy UG”

Programowanie automatycznej pułapki sedymentacyjnej.

Na zdjęciu dr Maurycy Żarczyński programujący automatyczną pułapkę sedymentacyjną.

Środowisko geograficzne wciąż się zmienia. Jaki wpływ mieli na nie nasi przodkowie? Czy można poznać miliony lat nieopisanej nigdzie historii Ziemi? Albo przewidzieć, w jakim kierunku rozwiną się spowodowane zmianą klimatu procesy katastrofalne? Rozmawiam o tym z drem Maurycym Żarczyńskim, paleolimnologiem z Zespołu Rekonstrukcji Zmian Środowiska Wydziału Oceanografii i Geografii Uniwersytetu Gdańskiego, który zajmuje się badaniem i rekonstruowaniem przeszłych zmian środowiska na podstawie osadów dennych jezior.

 

 

- Elżbieta Michalak-Witkowska: Jesteś geomorfologiem, a dokładniej paleolimnologiem. Prowadzisz badania zmian środowiska zachodzących w przeszłości i możliwych do odtworzenia na podstawie analiz pozyskanych osadów jeziornych. Opowiedz o tym proszę zapominając na chwilę o całej naukowej terminologii i nomenklaturze. Co dokładnie i w jakim celu badasz?

- Dr Maurycy Żarczyński: Zajmuję się głównie tym, co powstaje w jeziorze lub do niego trafia. W jeziorach żyją liczne rośliny i zwierzęta, od maleńkich do całkiem sporych, które kiedyś umierają i opadają na dno. Podobnie dzieje się w przypadku minerałów i związków chemicznych, w tym zanieczyszczeń. Tak powstaje osad jeziorny, który nazywamy też gytią. I właśnie te osady badam. Właściwości osadów odzwierciedlają warunki ich powstawania. Wpływa na nie stan atmosfery (np. temperatura powietrza), warunki w wodzie i otoczenie jeziora. Poza tym wszystkie organizmy żywe mają swoje „upodobania”, dużą część z nich znamy. Podobnie, różne procesy wpływają na związki chemiczne i minerały, które tworzą osad. Dzięki temu odczytujemy przeszłość.

Warto podkreślić, że cała materia, która opada na dno jeziora, daje nam niesamowicie wiele informacji. Weźmy np. larwy ochotek albo okrzemki, czyli jednokomórkowe glony. Gdy dojdzie do ich obumarcia, to wiedząc, że do rozwoju wybrany gatunek ochotki preferuje mieć latem temperaturę wody między 20 a 22 stopni Celsjusza, możemy po zbadaniu osadu jeziornego oszacować temperaturę lata wielu tysięcy lat wstecz. Oczywiście taka analiza nigdy nie jest prowadzona na podstawie jednego rodzaju i gatunku organizmów. Zbyt wąskie spojrzenie to proszenie się o nadużycie. Możemy też obserwować np. wpływ temperatury powietrza i prędkości wiatru na powstawanie i zachowanie się w osadzie minerałów. Z jednej strony istnieją dziesiątki zależności, które potrafimy nazwać i wiemy, jaki mają wpływ na to, co się stanie w wodzie a następnie w osadzie. Z drugiej strony wiele innych zależności staramy się dopiero odkryć.

- Czy osad z dna jeziora mówi coś o zmianach środowiska i klimatu?

- Bardzo wiele. Teraz tak dużo się zmienia, zwłaszcza w przypadku klimatu. Konsekwencji tego zjawiska będziemy doświadczać coraz silniej. Znacznie więcej problemów nas dotknie, coraz więcej zjawisk będzie miało dla nas charakter katastrofalny. A to za sprawą nadmiarowej energii, która trafia do systemu klimatycznego Ziemi, z którą ta radzi sobie w sposób, który dla człowieka może być dotkliwy. Dlatego wiele procesów katastrofalnych, które kiedyś pojawiały się rzadziej, np. huragany czy tornada, będzie zachodziło coraz gwałtowniej i częściej. Chcemy prognozować, w jakim kierunku będzie się to rozwijało.

Ale żeby wiedzieć, co stanie się w przyszłości, musimy wiedzieć, jak to wyglądało kiedyś. I tym właśnie zajmujemy się między innymi my – ludzie związani z paleogeografią. Na podstawie m.in. naszych danych, tzw. danych paleośrodowiskowych, klimatolodzy lub fizycy atmosfery modelując przyszłe zachowania atmosfery uzyskują dłuższy, szerszy kontekst i nowe informacje do swoich badań. Przez odniesienie do przeszłości, te dane pozwalają im zrozumieć, jak zmieniło się środowisko naszego świata i jak dzisiejsze społeczeństwo musi przygotować się na nadchodzące zmiany. To tylko jeden przykład wykorzystania naszych wyników.

- To o czym wspomniałeś brzmi niepokojąco. Mam wrażenie, że mimo powagi tematu nadal przez część ludzi problem postępujących zmian klimatu jest bagatelizowany. Pewnie nie raz słyszałeś „argument”, że klimat zmienia się od zawsze i to nic nadzwyczajnego. Może czas go pogrzebać?

- Dawniej klimat też się zmieniał, to fakt, ale co ważniejsze, zmieniał się z innych przyczyn - naturalnych. I to jest podstawowa różnica. Mamy bardzo dużo danych na temat tego, co działo się kiedyś i dzięki nim możemy powiedzieć, w jakim kierunku powinien teraz zmieniać się klimat. To wyraźnie pokazuje, że dziś to niestety człowiek wpływa na kierunek tych zmian.

Część najnowszego, szóstego raportu Międzyrządowego Zespołu do spraw Zmian Klimatu (IPCC) kończy się akapitem, który to doskonale podsumowuje: „The scientific evidence is unequivocal: climate change is a threat to human well-being and the health of the planet. Any further delay in concerted global action will miss a brief and rapidly closing window to secure a liveable future.

- Badania, które prowadzisz pokazują również czy i jak bardzo człowiek wpływa na środowisko i ekosystem?

- Tak. Najciekawsze, moim zdaniem, są prace, które prowadzimy w oparciu o analizy osadów warwowych. To delikatne struktury, charakteryzujące się przemiennym występowaniem warstw – nazywamy je laminami. W naszych jeziorach są to przeważnie jasne warstwy tworzące się wiosną i latem oraz warstewki ciemne, powstające w drugiej połowie roku, jesienią i zimą. Powstają na zasadzie rocznych przyrostów, analogicznie do słoi drzew. Są to jedne z najdokładniejszych archiwów przeszłych zmian środowiska, ponieważ licząc warstwy osadów można z ogromną precyzją cofnąć się w przeszłość i odczytywać nawet najsubtelniejsze informacje o środowisku sprzed setek oraz tysięcy lat.

Osady warwowe są o tyle specyficzne, że aby powstały, w środowisku musi być wyraźna zmienność sezonowa, na przykład temperatury powietrza. Sezonowy rytm procesów i zjawisk powoduje, że powstają warstwy. Ale to nie jedyny warunek. Jeziora muszą być też dostatecznie głębokie i dość dobrze osłonięte, na przykład przez otaczający je las. Dzięki temu woda w jeziorze nie miesza się do dna. A to ważne, bo przy dnie przynajmniej przez część roku nie może być tlenu - bo to oznaczałoby życie, a jeśli jest życie, to niszczona jest ta delikatna, powstająca przy dnie struktura.

Są jeziora, które w trakcie swojego rozwoju mogą być naturalnie beztlenowe i w nich warwy mogą się zachować bez udziału człowieka. To ważne, warunki beztlenowe nie zawsze są skutkiem działalności człowieka. Niestety, obserwujemy, że w wodach przy dnach wielu jezior w Polsce zaczęły rozwijać się warunki beztlenowe. Na szerszą skalę zaczęło się to dziać ok. 100-150 lat temu, co odpowiada wzmożonej działalności ludzi na tym terenie. Ten sam proces widoczny jest też globalnie. A to tylko jeden z licznych przykładów działalności człowieka, które możemy badać.

- Chcesz powiedzieć, że to człowiek spowodował powstanie tej pustyni tlenowej w jeziorze?

Odpowiem na przykładzie trzech warwowych jezior z północy naszego kraju, z okolic Grudziądza, Drawska Pomorskiego i Bydgoszczy. Badaniami kierowały koleżanki z naszego Zespołu. Silne reakcje jeziora na działania człowieka zaszły tam w okresie na krótko przed i po obu wojnach światowych, gdy doszło do reform rolnych, wzrostu nawożenia pól i tak dalej. Jeziora te momentalnie zareagowały - gdy dostarczano im związków biogennych, zaczęły żyć bardzo intensywnie (namnażały się glony, sinice itp.). Kiedy materia obumarła, tlen był bardzo szybko zużywany i powstało środowisko beztlenowe. Właśnie w takim beztlenowym środowisku warwy zaczęły się zachowywać. Widzimy, że w naszych jeziorach warunki beztlenowe rozwijają się, a pod względem gospodarczym i ekologicznym są one bardzo przykre w swoich skutkach, powodować mogą np. masowe śnięcie ryb, dominację bakterii i tak dalej. To wprost wpływa na kondycję jezior, zagraża bioróżnorodności, ale powoduje też, że jeziora przestają być atrakcyjne dla turystów. Mamy więc wiele śladów działalności człowieka, wyrażonych bardzo różnie, ale o daleko idących skutkach.

- Analizy osadów warwowych doskonale obrazują też to, że wykraczacie w swojej pracy poza granice jednej dyscypliny naukowej.

- Oj tak, chętnie sięgamy po źródła historyczne, jeśli są dostępne. Na przykład po informacje o praktykach rolnych, spisy ludności czy przedwojenne i powojenne mapy (choć z tymi ostatnimi jest taki problem, że te użyteczne sięgają zaledwie paru wieków wstecz). Wykorzystujemy m.in. mapy poniemieckie, bo na terenach północnej Polski, gdzie często prowadzimy swoje badania, niemieckojęzyczna służba kartograficzna przygotowywała doskonałe materiały. Porównujemy starą mapę z nową i widzimy, jak np. rozwijało się osadnictwo, układ dróg i sieci rzecznej.

Na Suwalszczyźnie to właśnie z map dowiedzieliśmy się, że zmieniono istotnie bieg jednego cieku w zlewni interesującego nas jeziora. Dzięki temu wiedzieliśmy, kiedy mniej więcej to się stało i mogliśmy zaobserwować podobną odpowiedź w jeziorze, bo zaczął się w nim zmieniać charakter osadu. Jezioro reaguje na zmiany lokalne, regionalnie i globalne. „Widzimy” wiele z tego, co działo się dookoła danego zbiornika w przeszłości. Na przykład, rozwój rolnictwa w zlewni jeziora to dosłowna zmiana szaty roślinnej. Dlatego, choć brakuje źródeł pisanych sprzed tysięcy lat, to z naszych badań może wynikać, gdzie byli i co robili ludzie. Rozpoznajemy działalność człowieka i możemy to skonfrontować np. z artefaktami archeologicznymi. Poza tym korzystamy z doświadczenia wielu nauk, chemii, fizyki czy biologii. Najczęściej we współpracy z przedstawicielami tych profesji.

- Wspomniałeś, że osady warwowe są jedną z najdokładniejszych metod rejestrowania przeszłych zmian środowiska. Czy możesz dokładniej to wyjaśnić?

- Dają po prostu doskonałą skalę czasu, bo możemy ją określić w latach kalendarzowych. Dzięki temu jesteśmy w stanie nie tylko rekonstruować przeszłe zmiany środowiska, ale też testować inne metody datowań. Już kilka lat temu osady Jeziora Żabińskiego posłużyły rozpoznaniu ograniczeń metody datowania radiowęglowego, która umożliwia oznaczenie wieku szczątków roślinnych, zwierzęcych czy osadów biogenicznych do około 50 tys. lat wstecz. Ostatnimi czasy korzystając z jeszcze dłuższego rdzenia osadów tego jeziora wykonaliśmy testy nowatorskiej techniki datowania radiowęglowego, z użyciem tak zwanego gazowego źródła, która pozwala na badanie bardzo małych próbek. W skrócie – metoda sprawdza się i daje szansę na określenie wieku materiału, który trudno byłoby datować klasycznymi metodami ze względu na zbyt małą ilość węgla. Niewielkie próbki materiału to problem, z którym boryka się wiele nauk.

Poszukiwanie metod określenia wieku pozwala dojść do niezwykle ciekawych odkryć. Na przykład, do jeziora i osadów trafia czasem szkliwo wulkaniczne. Jeśli zidentyfikujemy taki materiał i przypiszemy do konkretnego wulkanu oraz erupcji możemy bardzo dokładnie określić, kiedy powstał osad. Działa to też w drugą stronę, znalezienie materiału wulkanicznego w doskonale datowanym osadzie warwowym pozwala określić precyzyjnie wiek danej erupcji. To niezwykle istotne w przypadku tych, które miały miejsce np. tysiąc lat temu. W Jeziorze Żabińskim znaleźliśmy ślady kilku takich wybuchów, to materiał z Islandii, Azorów a nawet Alaski. Wyobraź sobie, że ten drobny pył przeleciał przez pół świata, a potem spadł do naszego jeziora. To daje nam informacje o wieku, ale też o tym, jak w tamtym momencie wyglądała cyrkulacja atmosferyczna. Rzednąca z czasem i dystansem chmura pyłu rozprzestrzeniła się w konkretnym kierunku, co też jest istotną informacją.

- O osadach wiem już sporo, powiedz proszę, jak wydobywacie je z dna jeziora?

- Ładujemy się we dwie do czterech osób na jeden lub dwa pontony, wypływamy na środek jeziora i działamy. Do próbnika, takiej obejmy z metalu i teflonu, wkłada się rurę i spuszcza ją na linach na samo dno, gdzie rura wbija się w osad. Pobrany w ten sposób materiał wyciągany jest przez nas ręcznie i bardzo ostrożnie. Staramy się przy tym trzymać próbnik pionowo, by nie zaburzyć powierzchni woda-osad. Przy trzymetrowym rdzeniu to całkiem trudne, zwłaszcza jak wieje wiatr – zależnie od materiału i długości taki próbnik z pobranym osadem może ważyć nawet kilkadziesiąt kg. Do wydobycia dłuższych rdzeni niezbędna jest specjalna platforma. Taki sprzęt wypożyczamy.

Prace prowadzone w terenie. Archiwum prywatne dra Maurycego Żarczyńskiego.

- Często wypływacie na badania, na jezioro? 

- Na monitorowane przez nas jeziora wypływamy średnio raz w miesiącu. Dmuchamy ponton, ładujemy do niego cały sprzęt (m.in. sondę wieloparametrową, próbnik do wody, krążek Secchiego), płyniemy i zaczynamy badania (mierzymy właściwości fizyczno-chemiczne wody, jej temperaturę, koncentrację tlenu, to, ile jest chlorofilu, ile jest substancji biogennych). Wypływamy przez cały rok, niezależnie od sezonu. Zimą oczywiście wszystko zależy od tego, czy jest lód, jeśli jest cienki nie da się nic zrobić. Przy odpowiednio grubym lodzie badania prowadzimy „pieszo”, z lodu. Znaczenie ma też to, jak duże jest jezioro, bo najpierw szukamy najgłębszego miejsca - czasem to 50 m, 500 m, a niekiedy ponad kilometr od brzegu. Dlatego na pontonie spędzamy czasem kilka godzin. Zdarza się nam pracować od świtu do zmierzchu.

- Podczas pracy w terenie na pewno zdarzają się Wam jakieś mniej lub bardziej zabawne historie? Domyślam się, że niejeden sprzęt został na dnie…

- Mamy różne zabawne sytuacje związane z lokalną ludnością. Najczęściej widząc nas ludzie są przekonani, że przyjeżdżamy na ryby, żeby łowić je prądem (śmiech). Widzą kable, akumulator, cały ten sprzęt, więc pada pytanie: „jak tam ryba?”. Staramy się odpowiadać z uśmiechem, chociaż po całym dniu nie zawsze są jeszcze siły.

Historie o sprzęcie można by długo opowiadać. Robimy to od lat, wydaje się, że mamy na pontonie wszystko zorganizowane co do centymetra, a i tak - co może to się plącze. Zdarzyło nam się też utopić GPS-y albo stracić krążek Secchiego – przy ciężkiej pogodzie nietrudno o to, coś może pęknąć, coś może się zerwać, zimą ręce tracą czucie. Choć staramy się dokładnie zabezpieczyć sprzęt, przypinamy go na linkach i karabinkach, nie zawsze udaje się go ocalić.

Bywa i tak, że zdarzają się kradzieże - mamy sprzęt, który zostawiamy w jeziorze, tak zwane pułapki sedymentacyjne, które łapią osad przez określony czas (takie rury na linie, które w pionie, metr nad dnem, trzyma boja). Przy jednym projekcie rozstawialiśmy instalacje w zasadzie od jednej do drugiej granicy, przez całą północną Polskę, przez 50 jezior. Na początku mieliśmy 50 pułapek, co roku coraz mniej i mniej. Widać 50 metrów liny to przydatna rzecz (uśmiech).

- Gdzie śpicie? Pod namiotami czy w bardziej cywilizowanych warunkach?

- Noclegi mamy w bardzo różnych miejscach. Najczęściej w zaprzyjaźnionych kwaterach. Ale kiedy jeździmy po Polsce, to są to hotele, hostele. Za granicą, zwłaszcza daleko od cywilizacji, na przykład ostatnio na Kaukazie, był to oczywiście nocleg pod namiotem.

Podczas pobytów w kwaterach doświadczamy niezwykłej, słynnej polskiej gościnności. Ludzie raczą nas swojskimi wyrobami, domowymi obiadami, czasem pada nawet propozycja wypicia wspólnie „setuchny”. Nie mógłbym nie wspomnieć o jajecznicy – typowym wyjazdowym śniadaniu. Zjedliśmy jej tak dużo, że nie sposób zliczyć, z dodatkami, które ciężko byłoby spamiętać (śmiech).

- Co potem, jak już macie pobrany materiał? Zaczyna się praca w laboratorium? Suchym, ciepłym, bezwietrznym...

- Tak, przeważnie w laboratorium jest sucho. Przeważnie! Nasza praca składa się z dwóch głównych etapów. Pierwszym jest praca w terenie. To pobieranie osadów i monitoring jezior - chcemy wiedzieć, jak jeziora funkcjonują teraz, żeby móc przełożyć to, co odczytamy w osadach na ich przeszłe funkcjonowanie. Sprawdzamy, czy woda w jeziorze miesza się, czy jest bogata w tlen, w związki organiczne, biogenne, jaka jest temperatura wody, czy jezioro zamarza czy nie i tak dalej. Po to jeździmy w teren na bieżąco.

Drugim są badania pobranego rdzenia w laboratorium.

Badania pobranego rdzenia przeprowadzane w laboratorium UG. Fot. Alan Stocki/UG.

- Jak opracowujecie zebrany materiał? Jaki sprzęt do tego wykorzystujecie?

- Przede wszystkim pobrany rdzeń dzielimy wzdłuż na pół. Jedną połowę wykorzystujemy do analiz niedestrukcyjnych, w których uzyskujemy informacje nie tracąc materiału. Drugą połowę dzielimy na potrzeby klasycznych metod destrukcyjnych (np. w przypadku osadów warwowych zawsze robimy tak zwane cienkie szlify, wyciągamy monolity, by móc zrobić trwały preparat mikroskopowy, gdzie zachowana jest struktura osadów). Część osadu opróbowujemy, z czego wychodzą nam tak podstawowe rzeczy jak gęstość osadu. Kolejną część suszymy, jeszcze inna część trafia na analizy związane z okrzemkami, innymi grupami planktonu i pyłkiem. Tak jak mówiłem, wszystko to nas o czymś informuje.

Osobiście skupiam się przede wszystkim na tym, co zmienia się w składzie chemicznym osadów. W pobranych próbkach wykonujemy na przykład oznaczenie zawartości węgla organicznego i nieorganicznego oraz azotu i siarki (to tzw. analiza elementarna), które informują nas m.in. o tym, ile w osadzie jest materii organicznej. Osady skanujemy też z wykorzystaniem nowoczesnych technik o ciekawych i niewiele mówiących skrótach nazw - µXRF (pierwiastki), HSI (pigmenty). Zajmujemy się też geochronologią, czyli opracowaniem skali czasu. Część materiału trafia na przykład do próbówek i obudowanego ołowiem spektrometru gamma, gdzie każdą próbkę mierzy się przez całą dobę (tu mierzymy m.in., ile jest radioaktywnego cezu-137, czyli sztucznego pierwiastka wytworzonego w dużych ilościach przez człowieka w trakcie testów jądrowych i po katastrofie w Czarnobylu).

Korzystamy też ze spektrometru alfa, na którym wykonuje się datowanie ołowiowe. Tą metodą możemy oznaczać osad, który ma mniej więcej 150 lat. Liczymy w ten sposób, jak szybko osad przyrastał, co pozwala ustalić jego wiek. Ktoś liczy warwy pod mikroskopem, do tego dokładamy datowanie cezem, ołowiem, radiowęglem, a potem składamy wszystkie dane w całość: dane geochronologiczne, ekologiczne i geochemiczne dane proxy – i wówczas staramy się znaleźć jakiś wspólny sygnał. Wiedząc, jak jezioro funkcjonuje, staramy się to wszystko połączyć i powiedzieć, co działo się na danym terenie 100, 1000 albo 10000 lat temu.

- Choć trzon Twoich badań stanowią osady polskich jezior, angażujesz się też w badania materiału z innych krajów, ostatnio uczestniczyłeś w badaniach materiału pochodzącego z Gruzji. Przed Tobą kolejna wielka przygoda i wyjazd do USA – uzyskałeś stypendium w programie im. Bekkera (NAWA), dzięki czemu w trakcie trwającego 18 miesięcy stażu będziesz pracował na materiale z położonego w Arizonie jeziora Stoneman, w którym zapisało się niemal 1,3 miliona lat historii Ziemi... 

- Materiał z Gruzji przywieźliśmy we wrześniu do Polski. Z niemałym wysiłkiem pobraliśmy na Kaukazie rdzenie osadów dwóch jezior. W tej chwili wykonujemy pierwsze analizy. Mam wrażenie, że mogą dać naprawdę ciekawe efekty.

Jeśli chodzi o stypendium im. Bekkera to tak, wylot już w kwietniu, a przynajmniej taką mam nadzieję. Projekt, który będę realizował, nosi tytuł „Rekonstrukcja zmian środowiska w cyklu glacjalno-interglacjalnym w ciągu ostatnich 1,3 miliona lat zarejestrowanych w osadach jeziora Stoneman (Arizona, USA): nowatorskie ujęcie z użyciem obrazowania hiperspektralnego”.

Staż odbędzie się na Northern Arizona University we Flagstaff (USA). Moim opiekunem po stronie NAU będzie jeden z liderów międzynarodowych badań z zakresu paleoklimatologii, profesor Darrell Kaufman. Miałem wielkie szczęście, że udało mi się poznać profesora już kilka lat temu. Dzięki jego zaproszeniu i chęci współpracy udało się uzyskać stypendium.

Będziemy pracować na materiale z Arizony. Grupa tamtejszych badaczy pobrała już z jeziora Stoneman rdzeń osadów, łącznie to niemal 90 m. nieprzerwanego archiwum zmian środowiska. Tak długi odwiert to spore wyzwanie logistyczne i technologiczne. Poszukiwanie nowych zmiennych informujących o przeszłości środowiska, danych „proxy” (danych pośrednich) to jedna z rzeczy, które na tym materiale zamierzam zrobić. 1,3 miliona lat to dla mnie zupełnie nowa i obca perspektywa czasowa, do tej pory pracowałem z osadami, które powstały po ostatnim zlodowaceniu. Tak długa perspektywa to możliwość prześledzenia tego, co działo się w trakcie poprzednich zlodowaceń i w ciepłych okresach, które je dzielą. W badaniach wykorzystywać będę głównie skaner hiperspektralny i generowane przez to urządzenie ogromne ilości danych.

- Skaner do obrazowania hiperspektralnego rdzeni osadów geologicznych, to ten sam, który w ramach grantu NCN Opus otrzymał ostatnio Wydział Oceanografii i Geografii UG? To wyjątkowe urządzenie, które posiada zaledwie ok. 10 ośrodków badawczo-naukowych na świecie. W Polsce tylko my nim dysponujemy. Czyli w USA podszkolisz się też z jego obsługi?

- Dokładnie taki jest plan. Ten sprzęt daje niesamowite możliwości. Służy do obrazowania hiperspektralnego osadów. Zamontowana w nim kamera hiperspektralna jest bardzo dokładna, „widzi” dużo więcej „światła” niż my i zbiera więcej informacji o obserwowanych obiektach. To taki aparat fotograficzny na legalnym dopingu. Kamera patrzy na całą powierzchnię próbki i tworzy mapę, zdjęcie o bardzo wielu pasmach (promieniowania elektromagnetycznego). Normalnie myśląc o zdjęciu myślimy o czymś opisanym przez trzy kanały – czerwony, zielony i niebieski. Kamera hiperspektralna takich kanałów rejestruje niemal 800. Wyobraź też sobie, że skaner wykonuje kilkadziesiąt pomiarów w milimetrze rdzenia. W każdym z tych punktów w tym samym czasie określa ile jest „produktów” funkcjonowania różnych organizmów albo jakie budują go minerały i jak duże są różne komponenty osadu. To mnóstwo informacji, które informują nas o przeszłości.

Skaner do obrazowania hiperspektralnego rdzeni osadów geologicznych, Wydział Oceanografii i Geografii UG. Fot. Alan Stocki

- Opowiadasz o tym z ogromną pasją. Na zakończenie naszej rozmowy powiedz, jak trafiłeś na Wydział Oceanografii i Geografii UG?

- Fizyczna część geografii zawsze mnie pociągała i bardzo interesowała. Jako dziecko oczywiście lubiłem dinozaury! Ale paleontologiem nie zostałem. W szkole średniej, w tym dziwnym dla człowieka wieku, ożywiałem się przeważnie wtedy, kiedy mowa była o procesach kształtujących naszą planetę. Już wtedy wiedziałem, że chcę iść na geografię, chociaż do końca nie byłem pewien, jaką uczelnię wybrać. Wygrało Trójmiasto. I choć dla wielu ten kierunek mógłby wydawać się mało przyszłościowy, to uważam, że warto być ciekawym świata i rozwijać tę swoją ciekawość. Nie bójmy się tego.

 

W cyklu „Młodzi naukowcy UG” piszemy o ludziach z pasją, badaczach, którzy odkrywają i zmieniają świat. Zdradzamy, nad czym pracują i jakie korzyści dla społeczeństwa mogą dać owoce ich badań. Przekonajcie się, jak bardzo utalentowani, pełni pasji i zaangażowania są naukowcy z Uniwersytetu Gdańskiego.
Elżbieta Michalak-Witkowska/Zespół Prasowy UG