Zabytkiem może być wszystko. Rozmowa z prof. Jackiem Friedrichem

18 kwietnia obchodzimy Międzynarodowy Dzień Ochrony Zabytków. Dla nas, Polaków, jest to święto szczególnie ważne ze względu na zniszczenia i rekonstrukcje, które przeszły nasze cenne przedmioty i budynki. O tym czy warto zachowywać wszystkie zabytki oraz czemu w polskich muzeach nie można znaleźć spluwaczek rozmawiamy z dr hab. Jackiem Friedrichem, prof. UG, dyrektorem Narodowego Muzeum w Gdańsku, wykładowcą w Zakładzie Sztuki Nowoczesnej.

Marcel Jakubowski: - Polska ma pewien udział w międzynarodowej ochronie zabytków, ponieważ autorem znaku, który uniwersalnie oznacza miejsce dziedzictwa kulturalnego jest Polak, Jan Zachwatowicz.  Czy ten wkład naszego kraju w ten proces ochrony zabytków jest wynikiem jakichś intensywnych działań w zakresie tej dziedziny? 

 

Sign of the Hague Convention, international marking of monuments by Jan Zachwatowicz

Znak Konwencji Haskiej, międzynarodowe oznaczenie zabytków  autorstwa Jana Zachwatowicza

Dr hab. Jacek Friedrich, prof. UG: - To wiąże się z tym, że pozycja Polski w konserwacji zabytków była wysoka po II wojnie światowej. Doświadczenia powojenne to równocześnie błogosławieństwo i przekleństwo polskiej ochrony zabytków. Z jednej strony, dzięki ogromnemu wysiłkowi odbudowano takie miasta zabytkowe jak Gdańsk czy Warszawa, historyczne śródmieścia Wrocławia czy Poznania. Jednak te sukcesy polskiego konserwatorstwa były tak wielkie, że my trochę znieczuliliśmy się na potężną siłę oryginału. Jesteśmy w Polsce przyzwyczajeni, że wszystko można zrekonstruować. Bardziej niż w innych krajach u nas rozmyła się granica między zabytkiem oryginalnym, a tym co jest jego repliką. To ma wbrew pozorom bardzo daleko idące konsekwencje. W moim przekonaniu jesteśmy przez to mniej wrażliwi na to, co prawdziwe.  

Jeśli patrzę na osiemnastowieczny portal gdańskiego ratusza to łatwo mi sobie wyobrazić historię tego miejsca, ludzi, którzy przez pokolenia wkraczali do ratusza. W jakimś sensie jest to klamra, która spina naszą współczesność z tym, co było kiedyś. Natomiast jeżeli jestem w innym miejscu i widzę portal, o którym wiem, że jest powojenną repliką, to on już nie ma tej, jakby to powiedział Walter Benjamin, aury.  

Jednakże – i to wydaje mi się bardzo ważne – ta replika, którą zbudowano np. w 1954 r. też jest zabytkiem, tyle, że nie zabytkiem renesansu czy baroku, ale zabytkiem odbudowy Gdańska. Ten proces, który moglibyśmy nazwać “uzabytkowieniem” dokonuje się ciągle - czasem powoli i niedostrzegalnie, kiedy indziej w sposób bardziej widoczny. Dobrze to widać na przykładzie PRL-u. Masa ludzi łącznie ze mną pamięta doskonale komunizm. W tym czasie produkowano pewne rzeczy, wydawano jakieś publikacje, konstruowano budynki, to wszystko było częścią życia. Nagle jak komunizm w Polsce się skończył to wszystko, co powstało w tych czasach stało się zabytkiem komunizmu. I rzeczy wyjątkowe, i rzeczy zwyczajne. 

- Opracował Pan album z kartkami świątecznymi z czasów PRL-u. To też są zabytki? 

- Tak. Słowo zabytek wydaje nam się na ogół bardzo poważne, wiążemy go z jakąś  bardzo wysoką wartością. Jak słyszymy “zabytek” przychodzi nam na myśl Kościół Mariacki w Krakowie, Zamek Królewski w Warszawie, Dwór Artusa, Studnia Neptuna. A przecież zabytkiem mogą być również bardzo skromne przedmioty. coś co przetrwało z dawnych, minionych czasów, co jest materialnym śladem przeszłości (mamy także zabytki niematerialne, na przykład historyczne nazwy ulic, ale to już nieco inny temat).

Kartki świąteczne to zabytki kultury, której już nie ma. Były drukowane w czasach, kiedy obowiązywała cenzura, kiedy wydawnictwa były finansowane z budżetu państwa i nie musiały się przejmować komercją, tylko mogły się skupiać na walorach artystycznych. W tym sensie są zabytkiem PRL-u. Równocześnie są zabytkiem polskiej sztuki, polskiego projektowania, które wydało tak zwaną polską szkołę plakatu czy polską szkołę ilustracji, ale także znakomite projekty graficzne pocztówek, a także równie znakomite projekty znaczków pocztowych, które odnajdujemy na rewersach tych pocztówek. Wreszcie są one zabytkiem pewnej kultury, która właściwie już zniknęła, czy może właśnie znika na naszych oczach. Obecnie prawie nikt nie wysyła bliskim pocztówek na święta, choć jeszcze 50, a nawet 30 lat temu był to podstawowy sposób składania sobie życzeń. Skromny przedmiot jakim jest stara pocztówka stanowi zabytek wielu różnych procesów, które należą do przeszłości.  

Ten przykład dotyka jeszcze jednej bardzo istotnej kwestii. Jest takie porzekadło “śmieć jednego jest skarbem drugiego”. I tak jest nieraz dosłownie. Nadpęknięty talerzyk może wylądować na śmietniku, bo już się nie nadaje do użytku, po czym znajdzie się ktoś, kto go z tego śmietnika zabierze i wystawi na pchlim targu. Ktoś inny z kolei odkryje, że talerzyk ma znak identyfikujący go jako produkt jakiejś warszawskiej wytwórni z końca XIX wieku. Dla tej osoby, która zbiera warszawskie fajanse będzie to skarb, bo właśnie tego wzoru nie miał dotąd w swojej kolekcji. Dla gdańszczan zabytki, które przetrwały zagładę historycznego Gdańska, są ważniejsze niż zabytki, które przetrwały bombardowanie historycznego Rotterdamu. I odwrotnie. To są rzeczy oczywiste, ale trzeba sobie to uświadomić. Zabytkowość jest silnie powiązana z wiedzą, ale może jeszcze bardziej z emocjami, przywiązaniem, sentymentem. To są emocje grupowe, narodowe, środowiskowe.

- No tak, ale jeśli każdemu może zależeć na wszystkim, to czy nie powinniśmy starać się zachować każdego zabytku?  

- To jest oczywiście nie do zrobienia. I tutaj pojawia się problem wartościowania. Pewne rzeczy są rzadsze, inne powszechniejsze. Jedne są ważniejsze, inne – mniej ważne. Ważnym elementem jest także czas. Im większy dystans nas dzieli od jakiejś epoki, tym większe ryzyko, że jej zabytki przepadły. Zabytki, o których dziś mówimy są materialnymi przedmiotami, a to oznacza, że są narażone na zniszczenie w pożarze, w powodzi, w wojnie.  

Nie sposób pomyśleć, ile zabytkowych mebli, naczyń, obrazów, pamiątek rodzinnych przepadło w tych wszystkich nalotach na Ukrainie. Jeszcze trochę czasu minie zanim podsumujemy te straszliwe nieszczęścia. Miejmy nadzieję, że te najcenniejsze, najwspanialsze zabytki jak Sobór Mądrości Bożej w Kijowie przetrwają. Natomiast na pewno przepadnie niezmiernie wiele materialnych zabytków ważnych dla poszczególnych rodzin czy grup społecznych. 

Ale rzeczy znikają nie tylko w kataklizmach. Przede wszystkim znikają one w takim zwykłym, codziennym, niezauważalnym użytkowaniu. Prowadzi to zresztą do pewnego paradoksu, że często łatwiej dziś znaleźć coś, co kiedyś było wyjątkiem, unikatem, a trudniej – przedmioty, które były powszechnie spotykane. Kosztowne naczynie liturgiczne parafia będzie przechowywać przez stulecia. Nikt go nie wyrzuci na śmieci, a im dłużej on trwa tym bardziej jest chroniony. Dlatego właśnie unikatowe, rzadkie, kosztowne dzieła sztuki mają większą szansę na przetrwanie niż pospolite przedmioty. 

Jeden z moich kolegów przygotowywał kiedyś wystawę o rzeczach zwykłych.  Nigdzie nie mógł znaleźć spluwaczki. Moje pokolenie jeszcze je pamięta. Stały w szkołach, szpitalach, w urzędach. To były czasy kiedy walczono z gruźlicą i żeby ludzie nie spluwali na podłogę to były takie emaliowane spluwaczki, które potem jakoś były utylizowane. 

American ceramic spittoon from the early 1940s.

Amerykańska spluwaczka ceramiczna z początku lat 40. XX w.

- Brzmi jak  maseczki.  

- No tak. Te spluwaczki były bardzo powszechne. W Polsce musiały ich być setki tysięcy. W pewnym momencie (jakieś pięćdziesiąt, może czterdzieści kilka lat temu) zostały wycofane, ponieważ udało się pokonać gruźlicę. I wtedy ten zwykły, pospolity przedmiot zniknął. Nikomu nie przyszło do głowy schować spluwaczkę do muzeum, nikt pewnie też nie stworzył w latach siedemdziesiątych prywatnej kolekcji spluwaczek. I właśnie dlatego tego typu przedmioty, tak bardzo niegdyś powszechne, mogą być w tej chwili bardzo rzadkimi i cennymi zabytkami. Muzea, które chcą przygotować ekspozycję o życiu codziennym w PRL będą pewnie musiały się natrudzić, żeby taką spluwaczkę zdobyć. 

To pokazuje paradoksy związane z tym, że my często nie dostrzegamy tego momentu, w którym pewien proces się zamyka, że kończy się jakaś historyczna formacja. Te przedmioty z nią związane ciągle wydają nam się bardzo zwyczajne. One znikają i dopiero z perspektywy następnych 10, 15, 20, czy 50 lat widzimy, że ta formacja się skończyła, a my nagle straciliśmy te arftefakty, bo nie zadbaliśmy o to, żeby je zebrać i zachować. 

Z drugiej strony wracając do Pana pytania, nie da się umieścić w muzeum całego życia. Tak jest w wypadku indywidualnej egzystencji. Trudno sobie wyobrazić, żeby dorosły człowiek zbierał w swoim domu wszystko. Każde ubranie, każdy dokument, każdy list, każde opakowanie produktu spożywczego. Jeżeli ktoś tak postępuje to wszyscy zgodzimy się, że stanowi to rodzaj psychicznej aberracji. Podobnie jest z naszym życiem zbiorowym. I w tym wypadku nie możemy muzealizować i chronić wszystkiego. Ale jakiegoś wyboru jednak dokonujemy. I po to właśnie są konserwatorzy zabytków, historycy sztuki, muzealnicy. To oni obserwują sytuację i zastanawiają się, czy nie powinniśmy już czegoś dodać do naszych zbiorów. Jest to kolejny ważny temat, jeśli chodzi o ochronę zabytków, czyli coś, co można by nazwać instytucjonalizacją.

 

- Jesteśmy w Muzeum Narodowym w Gdańsku, instytucji, która zbiera te różnorodne zabytki, ale też ma 150 lat i jest także zabytkiem samym sobie, prawda?  

- Muzeum jako typ instytucji jest stosunkowo nowym zabytkiem, jeśli chcemy to tak nazwać. Takie instytucje nie istniały 300 lat temu w Europie. Sztuka powstawała w inny sposób niż dziś i inaczej też była odbierana. W naszym muzeum pokazujemy wystawę “Pobożni i Cnotliwi”. Chcieliśmy, aby każdy kto ją pozna, uświadomił sobie, że epoce przednowoczesnej dzieła sztuki nie powstawały po to, żeby wisieć w muzeach. Powstawały po to, żeby znaleźć się w kościołach, w ratuszach, siedzibach bractw kupieckich, w prywatnych domach. Dopiero po tym jak dawna rzeczywistość zaczęła się wykruszać, człowiek nowoczesny zaczął tworzyć specjalne miejsca, w których gromadzono dzieła ze względu na ich artystyczną jakość albo historyczną wartość. Współczesne muzealnictwo, porównywalne z dzisiejszym, ma dopiero jakieś 250.  

Wracając do ochrony zabytków, powiedzmy sobie uczciwie, że utrzymywanie wszystkich zabytków jest po prostu niemożliwe, zarówno ze względów praktycznych, jak i finansowych. To jest problem na przykład Włoch, które mają ogromną ilość zabytków. Tam niemal każde miasteczko ma wspaniałe pałace, kościoły, ołtarze, obrazy czy sarkofagi. Gdyby państwo włoskie miało się tym wszystkim zająć, to już chyba nie starczyłoby pieniędzy i czasu na nic innego. 

W takim kraju jak Polska, dotkniętym różnymi kataklizmami historycznymi, wojnami, zniszczeniem, kradzieżami itd., jesteśmy bardzo wyczuleni na zabytki. One może nie są czymś tak naturalnym jak właśnie we Włoszech, ale także we Francji czy na Wyspach Brytyjskich. Dla nas każda rzecz, która ma kilkaset lat, przetrwała wojny i grabieże jest już jakimś skarbem. Do tego, o czym już mówiłem, w Polsce zabytek rekonstruowany większość z nas traktuje właściwie tak samo jak obiekt oryginalny. Dlatego pewnie wciąż tak chętnie dyskutujemy o odtwarzaniu kolejnych budynków, mimo że efekty bywają niekiedy zatrważające, jak na przykład w wypadku odbudowy zamku Przemysła w Poznaniu. 

Boards with 21 demands of MKS / Source: Wikimedia Commons / CC BY-SA 3.0 / Krzysztof Korczyński

Tablice z 21 postulatami MKS / Źródło: Wikimedia Commons / CC BY-SA 3.0 / Krzysztof Korczyński

Już jednak odbudowę Zamku Królewskiego w Warszawie o wiele łatwiej uzasadnić. Dokonała się w innej sytuacji historycznej, w inny sposób i pewnie w sumie, przy wielu zastrzeżeniach, można ją uznać za sukces. No więc mamy dwa zrekonstruowane zamki, a równocześnie dwa zupełnie odmienny przypadki. Tu przypominają mi się znakomite zajęcia z konserwatorstwa, które mieliśmy w ramach naszych studiów z historii sztuki na Uniwersytecie Jagiellońskim. Prowadził je Zbigniew Beiersdorf, który  powiedział zdanie, które do dziś mam w pamięci: w ochronie zabytków nie ma żadnej bezwzględnej normy. Jedyną ogólną zasadą, którą można sformułować jest to, że w ochronie zabytków każdy przypadek należy rozważać odrębnie i indywidualnie. 

I rzeczywiście tak jest. Nie da się zapisać, że dajmy na to, zabytkiem jest coś, co ma więcej niż 50 lat, albo więcej niż 100. Czasami zabytkiem może być coś, co ma 5 lat, albo i rok. Na przykład tablice postulatów z Sierpnia 80 roku. Przecież one jak miały rok to już były bezcennym zabytkiem. To był materialny dokument czegoś niebywale ważnego, co owszem, dokonało się na naszych oczach, ale od razu przeszło do historii. Z kolei możemy mieć rzecz, która ma 100 lat i jest jednym z bardzo wielu powtarzalnych przedmiotów bez większego znaczenia. 

- Zieleniak? Trochę nie pasuje do krajobrazu. 

- I wracamy do kwestii zabytkowości. Na pewno bardzo cennym i wspaniałym zabytkiem jest panorama dawnego Gdańska. Tyle tylko, że pewne procesy już nastąpiły i spowodowały, że ta panorama się zasadniczo zmieniła. Po wojnie powstał nie tylko Zieleniak, ale też hotel Heweliusz i inne wieżowce. One już całkowicie zmieniły tę historyczną panoramę. 

 

Former Panorama of Gdańsk

Dawna Panorama Gdańska

Załóżmy, że ktoś teraz wysunie postulat historycznej panoramy Gdańska. Innymi słowy chce zburzyć wszystko co wyrasta ponad, powiedzmy, wysokość gdańskiej kamieniczki, a co powstało w XIX czy XX wieku. Stajemy wtedy przed trudnym wyborem. Co jest ważniejsze? Odtworzenie tej panoramy, która oczywiście jest (czy raczej była) wielką wartością czy zachowanie zabytku architektury późniejszej – na przykład Zieleniaka albo neorenesansowego dworca kolejowego z początku XX wieku. Przecież on także nie należy do historycznej panoramy Gdańska. Po obu stronach takiego potencjalnego sporu mielibyśmy cenne zabytki. I właśnie takie dylematy czy wręcz konflikty musimy niekiedy rozstrzygać. 

- Rzeczywiście te konflikty dzieją się w wielu wymiarach. Pragmatyczność kontra zabytkowość, zabytkowość kontra zabytkowość.  

- A czasem historia kontra estetyka. Kiedyś spacerowałem po Lipsku z moim serdecznym przyjacielem, Arnoldem Bartetzkym, znakomitym historykiem architektury. Oglądamy tamtejsze budynki i Arnold pokazuje mi jakiś postmodernistyczny biurowiec zbudowany po zjednoczeniu się Niemiec. "Spójrz, jaki szpetny” mówi. Tak chodziliśmy od budynku do budynku i przy każdym powtarzaliśmy “jaki szpetny, jaki paskudny”, aż w końcu przy kolejnym mówi “Ale ohydztwo. Trzeba by to zburzyć, zanim będziemy musieli to chronić”. 

U nas dobrym przykładem takiego konfliktu jest sławny, czy może osławiony wrocławski Solpol. To jest zabytek transformacji ustrojowej i ekonomicznej początku lat 90. Symbolizuje początki prywatnej inicjatywy w postkomunistycznej Polsce, ale jest równocześnie dowodem na ówczesne nadganianie architektury Zachodu, modnego wówczas postmodernizmu.  Gdyby mnie pan zapytał czy mi się podoba, bez wahania powiedziałbym „nie”. Dla mnie jest szpetny. Gdyby mnie pan z kolei zapytał, czy to cenny zabytek, powiedziałbym „tak”. Bez wątpienia. Gdybym to ja miał dokonać wyboru: pozostawić go, czy zburzyć, stanąłbym przed nie lada dylematem. Myślę jednak, że indywidualny gust przegrałby wówczas z przekonaniem, że to ważny dokument czasu. Do tego bardzo już wyjątkowy. Traktowanie zabytku jako dokumentu procesów historycznych jest może nieco bezpieczniejsze niż opieranie się wyłącznie na guście, który zresztą często się zmienia. 

Na tym polega trudność tej pracy, że musimy takie decyzje podejmować. Musimy też przewidywać. Musimy sobie wyobrazić, co może być dla następnego pokolenia ważne. To jest bardzo trudne, bo myślimy współczesnymi kategoriami i nie możemy odgadnąć tego co będzie za 20, 50, 100 lat. Niekiedy myślimy więc w ten sposób: “Skoro możemy, to zachowajmy to i niech następne pokolenia zdecydują, czy ten zabytek ma dla nich wartość”.  

 

Marcel Jakubowski/ Zespół Prasowy, fot tytułowe Fot. B. Bańka dla Agencji Gazeta