„Słowa takie jak głuchoniemy nie zawsze były obraźliwe." Rozmowa z prof. Richardem J. Whittem, profesorem wizytującym UG

Od lewej: prof. Richard J. Whitt i dr Karolina Rudnicka (opiekun wizyty)

Od lewej: prof. Richard J. Whitt i dr Karolina Rudnicka (opiekun wizyty)

- Interesuje mnie, które dokładnie części języka się zmieniają, a które się nie zmieniają. Fascynuje mnie zwłaszcza, jak sposób mówienia o różnych zjawiskach wpływa na sposób ich postrzegania - powiedział prof. Richard J. Whitt, językoznawca z Uniwersytetu w Nottingham, który przybył do Gdańska w ramach inicjatywy „Profesorowie wizytujący”. Zapytaliśmy naszego gościa o jego pobyt oraz zainteresowania badawcze.

Marcel Jakubowski: - Czym zajmowałeś się podczas dwóch tygodni swojego pobytu w Gdańsku?

Prof. Richard J. Whitt: - Wygłosiłem dwa wykłady - jeden na Gdańskim Uniwersytecie Medycznym, a drugi tutaj, na Wydziale Filologicznym. Wykład dla studentów medycyny skupiał się głównie na porodzie. Mówiłem o historii położnictwa i języka wykorzystywanego w tej dyscyplinie. Ten, który wygłosiłem na Uniwersytecie Gdańskim, również dotykał tego zagadnienia, ale skupiłem się przede wszystkim na technicznych aspektach językoznawczych i na tym, czego dotyczyły moje badania w ostatnich kilku latach. Poprowadziłem również zajęcia z języka angielskiego i niemieckiego. Jeśli chodzi o moje zajęcia naukowe, współpracowałem z dr Karoliną Rudnicką. Mamy nadzieję, że nasz mały wspólny projekt doprowadzi do czegoś większego! Był to czas wypełniony zajęciami, ale również  bardzo przyjemny.

- Wygłosiłeś wykład na temat wczesnonowożytnego dyskursu medycznego w językach angielskim i niemieckim. Czego możemy się dowiedzieć o tamtych czasach na podstawie języka, jakiego używano?

- Posługując się rodzajem badań, jaki prowadzę, możemy zobaczyć, w jaki sposób język się zmienia, w miarę jak zmienia się społeczeństwo, kultura czy praktyki medyczne. Zjawisko to nie jest tak naprawdę zaskakujące, ale to, co mnie interesuje, to które dokładnie części języka się zmieniają, a które się nie zmieniają. Fascynuje mnie zwłaszcza, jak sposób mówienia o różnych zjawiskach wpływa na sposób ich postrzegania. W lingwistyce jest to kwestia stara jak świat, najpełniej ujęta w hipotezie Sapira-Whorfa. Jest ona szczególnie istotna w odniesieniu do języka otaczającego poród i położnictwo. Na przykład, jeśli kobiecie powie się, że ma „drażliwą” macicę, to jak to wpłynie na jej samoocenę? Skąd w ogóle wzięły się takie etykietki? Jaka była wcześniejsza nazwa tej choroby?

- Jak powiedziałeś, język jest reaktywny – jednak czy były takie sytuacje w historii, kiedy był proaktywny? To znaczy, kiedy używane słowa zmieniły lub wpłynęły na kulturę?

- To jest osobna puszka Pandory. Do jakiego stopnia można regulować język i jego uzus? Spójrzmy na medycynę: pojawiają się czasem dzieci urodzone z pewnymi niepełnosprawnościami, na przykład z ubytkami słuchu lub trudnościami intelektualnymi. Po angielsku dawniej nazywano je „głuchoniemymi” lub „opóźnionymi” – i to był język medyczny, ale te terminy stały się wyraźnie pejoratywne w szerszym kontekście społecznym. Postanowiono więc, że należy używać nazw mniej oceniających. Obecnie można powiedzieć, że ktoś ma problemy ze słuchem albo ubytki słuchu. W położnictwie toczą się rozmowy na temat terminologii związanej z poronieniem. Niektóre ruchy twierdzą, że mówienie rzeczy takich jak to, że kobieta ma drażliwą macicę, może mieć negatywny wpływ na jej psychikę. Nie jestem pewien, jak wygląda ta sytuacja w języku polskim czy niemieckim, ale wiem, że w Wielkiej Brytanii niektórzy uważają to za problem. Bardzo trudno jest się poruszać w tym środowisku, bo przecież w pewnym momencie w historii słowa takie jak „głuchoniemy” nie były tak naprawdę obraźliwe – potem jednak zaczęły nabierać tych negatywnych konotacji i…

- Stały się obelgami…

- Tak. Właściwie coś ciekawego wydarzyło się ostatnio w filologii angielskiej. W Wielkiej Brytanii określamy okres 410 - 1066 r. n.e. jako okres anglosaski. Na moim uniwersytecie był przedmiot „Poezja anglosaska”, ale coś się zmieniło po wyborze Donalda Trumpa. W przestrzeni publicznej stały się bardziej widoczne grupy skrajnie prawicowe, które wciąż nawiązywały do dawniejszych czasów - w sposób bardzo podobny do tego, w jaki Hitler odnosił się do historii Niemiec. W mediach społecznościowych zaczęły one używać terminów takich jak „anglosaskie dziedzictwo”. Po pewnym czasie ludziom trudno było odróżnić, czy ktoś mówi o ideach związanych z białą supremacją, czy też o badaniach nad okresem staroangielskim. Pewne organizacje postanowiły wówczas zacząć zupełnie unikać słowa anglosaski. Nawet na mojej uczelni zmieniono nazwę zajęć z „Poezja anglosaska” na „Poezja staroangielska”. Trudno tu kogokolwiek winić: nikt nie chce, by jego zajęcia, wizerunek, publikacje czy organizacja były jakkolwiek kojarzone z białą supremacją. 

- Po polsku dawniej używaliśmy zwrotu „osoba niepełnosprawna”, ale dziś mówimy raczej „osoba z niepełnosprawnościami”.

- To wydarzyło się również w języku angielskim. To znaczy, przeszliśmy od „głuchoniemy” do „osoba niepełnosprawna”, ale niepełnosprawność nie powinna być czyjąś główną cechą, dlatego teraz mówimy „osoba żyjąca z niepełnosprawnością”. To dobry przykład tego, jak zwrot językowy może wpłynąć na osobę czy na perspektywę społeczną.

- W polu Twoich badań znajduje się język związany z tematem położnictwa. Ta dziedzina sprawia wrażenie bardzo specyficznej. Co Cię w niej zainteresowało?

- Położnictwo jest dla mnie tym bardziej interesujące, że łączy się z dynamiką genderową. Kobiety nie tylko rodzą dzieci, ale również stanowią znaczącą część kadr położniczych, co rzadko spotykane w medycynie. Oprócz kwestii medycznych, obecnie mamy do czynienia ze skomplikowanymi przemianami społecznymi. Pomyślałem, że ciekawie byłoby się temu wszystkiemu przyjrzeć - i nieoczekiwanie wyłoniło się wiele intrygujących rzeczy. Tak naprawdę zainteresowałem się tym w okresie, kiedy moja żona była w ciąży z naszym pierwszym dzieckiem. Może chciałem na poziomie intelektualnym zrozumieć, co się dzieje - na tyle, na ile jest to dostępne dla naukowca. 

- Czy XX wiek był najbardziej dynamicznym okresem dla położnictwa i dyskursu wokół niego?

- Osobiście cofnąłbym się bardziej. W XX wieku dokonało się wiele dynamicznych zmian, ale największe przemiany wydarzyły się znacznie wcześniej. W XVI czy XVII wieku poród nie był nawet uważany za zjawisko medyczne. To zmieniło się dopiero w następnych stuleciach. Ja skupiałem się na przebiegu tej zmiany aż do XIX wieku. Można zobaczyć ścieżkę rozwoju położnictwa: od ciąży niebędącej zjawiskiem medycznym do położnych, lekarzy, mężczyzn, chirurgów coraz bardziej się w nią angażujących, co przywiodło ją w obręb systemu medycznego. Zmiany, które zaszły w XIX wieku i później, były ściśle powiązane z ogromnym postępem w innych dziedzinach, takich jak anestezjologia czy wirusologia. XVI, XVII i XVIII wiek to był okres zmian czysto wewnętrznych.

- Badałeś te same testy dotyczące położnictwa po niemiecku i angielsku. Co ginie w przekładzie między tymi dwoma językami? 

- To, co ginie - jeśli cokolwiek ginie - to bardziej ogólne rzeczy. Może na przykład istnieć słowo, które da się przetłumaczyć z angielskiego na niemiecki lub odwrotnie, ale będzie w tym tłumaczeniu coś takiego, że nie uchwyci ono pełnego znaczenia. Po prostu nie będzie miało tego samego zakresu. Jest takie niemieckie słowo Einstellung, które oznacza czyjąś manierę itd. Słyszałem, jak ktoś tłumaczy je jako disposition (skłonność, usposobienie - przyp. tł.) - ale coś jest tracone w tej interpretacji. To właśnie te drobne, dość abstrakcyjne niuanse najtrudniej jest przetłumaczyć. Terminologia zawodowa, jak język medyczny, jest znacznie łatwiej przekładalna. 

- Jednym z Twoich najczęściej cytowanych badań jest to poświęcone angielskim i niemieckim czasownikom percepcji oraz ich dowodowości. Czy tutaj również coś ginie w przekładzie? Są jakieś różnice w sposobie używania tych czasowników?

- Ogólne czasowniki percepcji są w pewnym sensie łatwe do przełożenia – sehen to see (widzieć), hören to hear (słyszeć). Ale potem pojawia się coś takiego jak aussehen, które po angielsku znaczyłoby look (patrzeć), a nie see (widzieć). Jeszcze dobitniejsze różnice można zauważyć przy czasownikach schmecken i riechen, które oznaczają taste (smakować) i smell (pachnieć, wąchać). Pewnego razu usłyszałem, jak mój kuzyn mówi po niemiecku: „To pachnie jak coś, co mogłoby ci się spodobać” - takiego zdania nikt by nie powiedział po angielsku. Więc jeśli chodzi o idiomy, istnieją po prostu różne sposoby ich wyrażania. Ale przeważnie znajdowałem więcej podobieństw niż różnic. Powodem takiego stanu rzeczy jest fakt, że angielski i niemiecki są ze sobą bliżej historycznie spokrewnione niż np. angielski i chiński.

- Prawdopodobnie najgorętszą obecnie debatą odnoszącą się do położnictwa i ciąży jest ta dotycząca aborcji. Obie strony używają zupełnie różnych dyskursów. Czy jako językoznawca uważasz, że te dwa obozy są w stanie skutecznie się komunikować, skoro używają tak odmiennego języka? 

- Każda ze stron próbuje użyć retoryki, by przekonać ludzi do swoich racji. Obóz pro-choice chce, by ludzie myśleli w kategoriach sprawczości kobiet, natomiast argumenty pro-life skupiają się na płodzie/dziecku. W pewnym sensie to wszystko sprowadza się właśnie do języka. Na przykład osoby wspierające ruch pro-choice nigdy nie zgodziłyby się na sformułowania takie jak „zabicie dziecka” czy „usunięcie dziecka” - postulowałyby raczej terminy „zakończenie ciąży” lub „przerwanie ciąży”. Czy w takim kontekście możliwa jest inteligentna, oparta na wiedzy dyskusja? Myślę, że tak - pod warunkiem, że ludzie zrozumieją własne założenia i sposób, w jaki sami używają języka, a następnie uznają to, co robi druga strona. Jest to również poniekąd problem z naszymi mediami, ponieważ osoby nieposługujące się sensacją mają znacznie mniejsze szanse uczestniczenia w jakimkolwiek publicznym forum. Na przykład w środowisku internetowym algorytmy są ustawione tak, by promować klipy zatytułowane „Osoba X NISZCZY osobę Y” itp. Myślę, że gdyby ktoś transmitował rozmowę, jaką teraz prowadzimy, wielu ludzi uznałoby ją za nudną. I w tym kontekście nie możemy mieć inteligentnej mainstreamowej debaty, bo algorytmy nam na to nie pozwolą. Ale z czysto lingwistycznego punku widzenia, o ile tylko jest się świadomym, w jaki sposób nasz własny język dopuszcza się zdrady względem naszych idei oraz jak wpływa na innych, debata jest możliwa. Prawdziwym wyzwaniem jest doprowadzenie do niej w środowisku nastawionych na zysk mediów.

- Dziękuję za rozmowę.

 

tłum. DR, wywiad i fot.: Marcel Jakubowski/ Zespół Prasowy UG