29 września 2005 roku Senat Uniwersytetu Gdańskiego nadał Profesorowi Władysławowi Bartoszewskiemu tytuł doktora honoris causa Uniwersytetu Gdańskiego „za krzewienie mądrego patriotyzmu, wolnego od wszelkich ksenofobii i wnoszenie do świata polityki ducha etyki”.
19 lutego 2022 minęła setna rocznica urodzin Profesora.
Za co można przyznać doktorat honoris causa? Za zasługi dla nauki? Kultury? Historii? Za bycie przyzwoitym? Wszyscy trzej opiniodawcy z Uniwersytetu Gdańskiego doszli do tego samego wniosku - prof. Władysławowi Bartoszewskiemu należy przyznać tytuł doktora honoris causa za całokształt. W setną rocznicę jego urodzin przyjrzymy się zatem życiu prof. Bartoszewskiego wraz z dr Jackiem Wojsławem, specjalistą od historii najnowszej i medioznawcą.
Marcel Jakubowski: - W przypadku prof. Władysława Bartoszewskiego bardzo trudno rozmawiać tylko o jednej części jego życia. Z jednej strony brał udział w Powstaniu Warszawskim, z drugiej działał na rzecz wolnej Polski do 1989 r. Później włączył się w politykę. Gdzie Pan widzi jego największe zasługi?
dr Jacek Wojsław: - Profesor Władysław Bartoszewski był człowiekiem, którego przeżycia wypełniłyby kilka bogatych życiorysów innych ludzi. Zasłużył się w sprawie polskiej na różnych etapach historii Polski XX i XXI wieku. Zatem najlepiej jego biografię podzielić na kilka części.
Pierwszym etapem jest jego działalność w okupowanej Polsce podczas II wojny światowej. To ten element biografii jest szczególnie kojarzony z nazwiskiem profesora Bartoszewskiego. A tutaj zwłaszcza jego praca w Radzie Pomocy Żydom „Żegota”, ponieważ Polaków, którzy pomagali Żydom, nie było aż tak wielu.
Oczywiście podczas II wojny światowej prof. Bartoszewski pracował też w Biurze Informacji i Propagandy Komendy Głównej Armii Krajowej oraz w strukturach cywilnych Polskiego Państwa Podziemnego. Brał także udział w Powstaniu Warszawskim. Jednak te działania na rzecz pomocy Żydom są moim zdaniem szczególnie ważne.
- Później za tę pomoc otrzymał w Izraelu odznaczenie Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata. Bronił też Polaków na arenie międzynarodowej przed oskarżeniami o narodowy antysemityzm.
- Tak. Profesor Bartoszewski miał argumenty, w tym te najmocniejsze - związane z jego działalnością, jak i wielu jego współpracowników w „Żegocie”, by tłumaczyć światowej opinii publicznej, skomplikowane i zarazem dramatyczne wydarzenia rozgrywające się na ziemi polskiej pod okupacją niemiecką i sowiecką. Tutaj szczególnie ważną aktywnością Profesora było śmiałe stawianie na przeciw ciemnych stron zachowań niektórych Polaków wobec „sąsiadów” Żydów – dotyczyło to m.in. kojarzonych z Jedwabnem i Radziłowem zbrodni dokonanych przez Polaków na ich żydowskich sąsiadach latem 1941 roku. Tłumacząc to zwracał uwagę na małość zachowań ludzkich, bez względu na narodowość. Nie przypisywał najgorszych cech ludzkich żadnemu konkretnemu narodowi. Jednocześnie zawsze podkreślał, że Polacy w latach II Wojny Światowej byli postawieni w szczególnej sytuacji, dlatego, że za pomoc Żydom groziła kara śmierci.
- Z drugiej strony Władysław Bartoszewski bronił nie tylko Polaków. Podczas uroczystej sesji obu izb niemieckiego parlamentu w kwietniu 1995 roku wygłasza przemówienie w Bundestagu oglądane przez dwadzieścia milionów Niemców. Mówi w nim m.in. – „Gdyby ktoś powiedział mi w 1945 roku, kiedy stałem na placu apelowym w Auschwitz, że będę miał wśród Niemców przyjaciół z demokratycznego kraju, to bym powiedział, że to wariat”.
- To jest ta Jego umiejętność widzenia, że w każdym narodzie mogą się zdarzyć niegodziwi ludzie, ale nie można odpowiedzialnością za ich czyny obarczać całego narodu. Swoją działalnością, dążył do tego, aby budować dobre relacje z naszymi sąsiadami. Szczególnie ważne było przełamywanie negatywnych stereotypów na temat Niemiec, które przez lata utrwalała antyniemiecka polityka Polski Ludowej.
Jednocześnie profesor Bartoszewski podkreślał, że trzeba pamiętać o wydarzeniach historycznych. Często potrafił celnie zauważyć niekonsekwencje i potknięcia naszych sąsiadów z Zachodu. W 95’ roku w kontekście wspominanej rocznicy obchodów 50. lecia zakończenia II wojny światowej prof. Bartoszewski potrafił wytknąć ówczesnemu Kanclerzowi Niemiec Helmutowi Kohlowi, że na główne obchody nie zaproszono kogoś z Polski.
W ramach swoistego zadośćuczynienia profesor Bartoszewski - będący od marca 1995 roku ministrem spraw zagranicznych Polski - został zaproszony do wygłoszenia w Bundestagu tego słynnego przemówienia, które spotkało się z kilkuminutowymi owacjami na stojąco. Miał na swój sposób ułatwione zadanie, dlatego, że świetnie znał język niemiecki. Posługiwał się nim biegle. Często sam żartował, że mówi z szybkością karabinu maszynowego, a i sami Niemcy mówili o Profesorze, o tym co mówił i jak mówił – „karabin maszynowy Pana Boga”.
Dobrze pamiętam też jego żywotność, taki szybki chód, dynamizm, mówienie w sposób bardzo logiczny, celny, inteligentny, odpowiadanie na trudne pytania. Była to cecha osobowości i intelektu profesora, no nie do pobicia. Nie kojarzę w ostatnim trzydziestoleciu wolnej Polski polityka, który potrafiłby tak sprawnie zbijać nie mające odbicia w faktach argumenty antypolskie.
- Najsłynniejszą cechą Profesora był ten jego barometr moralny, czyli umiejętność swoistego moralnego odnajdywania się przez dokonane wybory i czyny - czy to w kontakcie z dramatyczną rzeczywistością Niemiec hitlerowskich, czy też w zderzeniu z trudnymi realiami Polski Ludowej
- Profesor Bartoszewski określał to „byciem przyzwoitym”. Posłużę się tutaj – by lepiej zilustrować tą kluczową dla życia Profesora postawę - kilkoma cytatami, które zostały zamieszczone w „Wywiadzie rzece” przeprowadzonym przez Michała Komara z profesorem Władysławem Bartoszewskim. W latach osiemdziesiątych zeszłego wieku zachodnioniemiecki literat, laureat Nagrody Nobla w dziedzinie literatury (1972) Heinrich Böll chcąc przybliżyć radiosłuchaczom znaczenie tego słynnego powiedzenia prof. Bartoszewskiego - “Warto być przyzwoitym” - mówił: "Warto być przyzwoitym wymaga w języku niemieckim pewnego komentarza przez przyzwoitość rozumie się w tym przypadku godność, honor, wytrwałość, opór, wytrwać, nie sprzeniewierzyć się sobie, iść uczciwą drogą człowieka, który nie ulega bez oporu i który jest niezdolny do oportunizmu”.
Ten oportunizm jest tutaj ważny, ponieważ prof. Bartoszewski nigdy nie szedł najkrótszymi drogami. Jeśli widział, że w danym momencie należy tak postąpić, że to jest uczciwe, nie zważając na konsekwencje, wybierał te wyboiste, ale moralne drogi. A trzeba pamiętać, że za swoje wybory zapłacił m.in. trzykrotnym uwięzieniem w czasach Polski komunistycznej, w latach 1946 – 1948, 1949 – 1954 i po wprowadzeniu stanu wojennego. Dodatkowo wiele ryzykując – przez lata był współpracownikiem Radia Wolna Europa.
- A jak to wyglądało w III RP?
- Po roku 89’ prof. Bartoszewski został zaskoczony propozycją objęcia ambasady w Wiedniu. Próbował wtedy przekonać ówczesnego premiera Tadeusza Mazowieckiego, że nigdy takiej funkcji nie pełnił i nie jest na nią gotowy. Jednak premier powiedział prof. Bartoszewskiemu, że on też nie był gotowy i cały czas się uczy bycia premierem, więc w końcu profesor przyjął ten zaszczyt.
Od wczesnej wiosny roku 90’ do późnej zimy roku 95’ prof. Bartoszewski pełnił rolę polskiego ambasadora w Austrii. Był to okres dość skomplikowany politycznie - rozpadł się Związek Radziecki, Polska zaczęła mówić otwarcie o potrzebie wstąpienia do Paktu Północnoatlantyckiego. Profesor Bartoszewski starał się wtedy działać w kierunku włączenia Polski w struktury zachodnioeuropejskie.
Później został dwa razy mianowany ministrem spraw zagranicznych Polski. Pierwszy raz został tzw. ministrem prezydenckim w rządzie Józefa Oleksego w marcu 95’ roku, ale lojalnie wobec Lecha Wałęsy z końcem jego prezydentury ustąpił z urzędu. Drugi raz został poproszony o bycie ministrem spraw zagranicznych w rządzie Jerzego Buzka w latach 2000 - 2001, czyli tuż po wstąpieniu Polski do NATO, ale jeszcze przed wejściem Polski do Unii Europejskiej.
W tym okresie był patronem różnych przedsięwzięć politycznych, kulturalnych i historycznych Polski budujących mosty z Niemcami czy Izraelem. Zwłaszcza w tym drugim kraju, gdzie był najlepszym ambasadorem sprawy Polski, bo stała za nim jego biografia. Może przytoczę w tym kontekście definicje patriotyzmu wg. Profesora Bartoszewskiego – „Dla mnie patriotyzm jest wartością, to znaczy czymś pozytywnym; postawą wolną od demagogicznych podniet i od paranoicznego węszenia za wrogiem. Postawa na rzecz czegoś, a nie przeciw komuś; na rzecz godności, która wiąże się nieodmiennie z szacunkiem dla ludzi innego pochodzenia innej wiary, bo uznanie różnorodności kulturowej różnorodności pamięci pokoleń rozmaitości tradycji wzbogaca wspólnotę państwową; na rzecz szklanych domów. Ja wiem, że dziś Żeromski nie w modzie, ale te szklane domy trafnie symbolizowały coś czystego, przejrzystego, przeciwstawiającego się zaduchowi, ciasnocie poglądów, ciemnocie”. Są to jedne z najważniejszych słów, które charakteryzowały profesora Władysława Bartoszewskiego i które i dzisiaj powinny przyświecać Polakom.
- Później jeszcze służył w rządzie Donalda Tuska jako sekretarz stanu, ale może zapytam się o inny aspekt życia prof. Bartoszewskiego, czyli o jego działalność historyczną. Jak już wspomnieliśmy kilka razy prof. Bartoszewski był też… autorem książek. Napisał ich ponad 50…
- Tak, trudno jest zliczyć tak dokładnie te wszystkie aktywności pisarskie profesora Bartoszewskiego. Oczywiście był znawcą historii najnowszej Polski - specjalizował się w relacjach polsko-niemieckich i polsko-izraelskich. Poza tym jego głównym tematem zainteresowań była oczywiście II wojna światowa - okupacja Polski i Polskie Państwo Podziemne, ponieważ to wiązało się z jego życiem. Miał bardzo dramatyczny życiorys, bo już w roku 40’ trafił do Auschwitz. Wydostał się tylko dzięki staraniom Czerwonego Krzyża. W gruncie rzeczy historia obeszła się z prof. Bartoszewskim w sposób okrutny, ale to go na swój sposób jeszcze bardziej wypełniło tym mądrym patriotyzmem, tą energią do działania. Trzeba też pamiętać, że prof. Bartoszewski pisał o tematach “zakazanych”, dlatego nie cieszył się względami władz Polski komunistycznej.
- W latach 60. został objęty zakazem druku.
- Miał takie momenty, że nie mógł drukować pod własnym nazwiskiem. Został wyrzucony z Tygodnika “Stolica”. Jednak na początku lat 60. trafił pod skrzydła “Tygodnika Powszechnego”. Trzeba też dodać, że dostał jedną z nagród historycznych “Polityki”. Zresztą Mieczysław Rakowski, ówczesny redaktor naczelny, wspominał, że spotkało się to z krytyką władz PZPR.
W każdym razie jeżeli ktokolwiek chciałby sobie przybliżyć temat Polski podczas II wojny światowej, to na pewno bez zaglądania do różnych aktywności pisarskich Profesora trudno jest tę historię rzetelnie opowiedzieć.
- Trudno jest ją opowiedzieć, ale trudno też jest bez niego ją opowiedzieć.
- On jest przedmiotem i podmiotem historii. Jeszcze raz powtórzę - biografia profesora Władysława Bartoszewskiego jest przebogata. Profesor często podkreślał, że miał swoiste szczęście do ludzi. Miał też to “szczęście”, że od młodych lat jako dwudziestoletni chłopak zaczął być w miejscu gdzie działa się historia. Tak, że mamy do czynienia z osobą, która była zarówno podmiotem jak i przedmiotem wielkiej historii, a w końcu także próbował później tę historię opisywać.
Warto może jeszcze zacytować wypowiedź profesora Bartoszewskiego odnoszącą się do przyzwoitości - “Ludzie zachowują się albo przyzwoicie albo nieprzyzwoicie i to jest podział elementarny. Nauczyło mnie życie, że ludzi nie wolno oceniać wedle ich sympatii czy poglądów politycznych ale według kryterium prawości. Idzie o siłę oporu przed pokusami, że ktoś był więźniem politycznym to wcale nie znaczy że uzyskał od losu patent na szlachetność”. Między innymi tym cytatem Profesor podkreślał, że nie ma nikt patentu na nieomylność, na bycie patriotą, ale jak sądzę – Profesor był bliski swoistej definicji autorytetu moralnego.
- Ale zawsze mu się udawało.
- Może to między innymi los tak sprawił, że prof. Bartoszewski spotkał innych wartościowych i mądrych ludzi, którzy w pewnych momentach jego biografii podawali mu pomocną dłoń.
Do tego wiemy, że Profesor nigdy nie był obojętny. Przez całe swoje życie nie przechodził bez słowa i działań obok spraw najważniejszych. Starał się zrozumieć swoich byłych wrogów z czasów II wojny światowej. Wielokrotnie się z nimi stykał, rozmawiał i dzięki temu potrafił później budować mosty między narodami.
- Dziękuję za rozmowę.
Podczas otwarcia wystawy "Niepokonani" na Wydziale Filoloficznych o profesora Bartoszewskiego zapytaliśmy także jednego z jego byłych studentów, Bogdana Borusewicz, Wicemarszałka Senatu III RP.
Bogdan Borusewicz: Władysław Bartoszewski był moim wykładowcą na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Jego wykłady były dla nas odkryciem, bo profesor zaczął mówić ciekawie. Mieliśmy z nim zajęcia z Polskiego Państwa Podziemnego. Z jego opowieści PPP okazało się być niesamowicie demokratyczne. Funkcjonowała Rada Jedności Narodowej, czyli taki kadłubowy parlament. Mieli wizję państwa, które opiera się na praworządności, gdzie prawo jest regulatorem obywateli jak i rządzących. Była to całkowicie inna koncepcja od tego co miało miejsce w PRL-u, gdzie prawo było narzędziem do sprawowania władzy. Niezmiernie nas to ciekawiło ze względów instruktażowych. Słuchaliśmy profesora Bartoszewskiego jak instruktora, choć on nie wiedział, co my robimy.
Z czasem staliśmy się jego ulubionymi uczniami. Oczywiście wiedzieliśmy, że jest antykomunistyczny, że siedział w Auschwitz. Dla nas był to człowiek ikona, a jednocześnie pełny dowcipu, gadatliwy. Niezmiernie aktywny, ruchliwy, z pomysłami. Jak mówił, to trudno go było zatrzymać. Jego nieprzyjaciele nazywali go kulomiotem, ja wtedy odpowiadałem „kulomiot, ale dobrze trafia”. Bartoszewski był także bardzo płodny jako autor. Świetna jest jego książka „1859 dni okupowanej Warszawy”.
Kiedy wykładał na KUL-u, rozmawialiśmy i dyskutowaliśmy z nim, ale on nam nie mówił wszystkiego. O tym, że pisał korespondencje do Radia Wolnej Europy, dowiedziałem się dopiero w połowie lat 90. My mu za to nie mówiliśmy, że przerzucamy i drukujemy książki. Pełna konspiracja.
Profesor wymyślił dla mnie pracę magisterską, którą napisałem. Potem przyjaźniliśmy się. Jak przyjeżdżał do Sopotu na Wielkanoc do Domu Pracy Twórczej naprzeciwko Grand Hotelu, to mnie do siebie zapraszał.