Roślinni drapieżcy – ostatni wywiad z dr Katarzyną Żółkoś

dr Katarzyna Żółkoś

Dr Katarzyna Żółkoś, kierownik Stacji Biologicznej im. Profesora Fryderyka Pautscha Uniwersytetu Gdańskiego, odeszła nieoczekiwanie. To wielka strata dla społeczności naszej uczelni. Pracowała z ogromną pasją i była zaangażowana w działania edukacyjne na rzecz ochrony przyrody. 15 czerwca 2021 roku przeprowadziłam z nią wywiad na temat roślin inwazyjnych i podsumowania projektu: Obcy atakują. – młodzi odkrywcy badają rośliny inwazyjne. Nie wiedziałam, że ostatni. Pani Doktor zależało, aby w duchu idei citizen science rozpropagować wśród mieszkańców Pomorza możliwość wprowadzania nowych lokalizacji roślin inwazyjnych rozprzestrzeniających się w naszym regionie i wspólnego tworzenia mapy tych gatunków oraz ścieżkę edukacyjną dedykowaną Górkom Wschodnim. Ta rozmowa jest hołdem i podziękowaniem dla jej wielkiego serca i pracy na rzecz naszej uczelni i ochrony środowiska.

 

Jest lato, dużo spacerujemy, widzimy różne rośliny i nagle spotykamy na pobliskiej łące, w parku, ogródku – „obcego”. Kto to jest?

Zacznijmy od początku, a zatem od dwóch okresów kolonizacji: przed odkryciem Ameryki, kiedy rośliny sprowadzili starzy przybysze, i po – kiedy przybyli nowi. Wraz z gatunkami roślin sprowadzanymi świadomie, przywozili intruza, o którym nie mieli pojęcia – chwasty. Musimy mieć świadomość, że w plonie każdej rośliny uprawnej znajdują się bardzo różne nasiona. Mogą być to właśnie gatunki roślin inwazyjnych, które w ten sposób sprowadzono. Rośliny wydają się nam czasami tak atrakcyjne, że sprowadzamy je w charakterze ozdobnym. Warto wiedzieć, że ci atakujący nas teraz „obcy” okazali się zwycięzcami nagród na światowych wystawach roślin w przeszłości, a następnie rośliny te zaczęły się przemieszczać i kolonizować teren całej Europy. Gatunki roślin obcego pochodzenia możemy zatem podzielić na dwie kategorie. Takie, które przywędrowały z człowiekiem świadomie (dostosowujemy ich genotyp do warunków lokalnych) oraz te, które sprowadzamy nieświadomie.

 

Nawłoć kanadyjska, niecierpek gruczołowaty, czeremcha amerykańska, kolczurka klapowana. Nazwy roślin inwazyjnych nie brzmią groźnie, a raczej przyjaźnie. Dlaczego są niebezpieczne dla naszego ekosystemu?

Część gatunków, które sprowadziliśmy, to tak zwane królowe jednej nocy, a tak naprawdę – jednego roku. Są to rośliny, których nasionko nie jest w stanie przezimować. Gatunki inwazyjne mają natomiast to do siebie, że w bardzo sprytny sposób potrafią się przystosować do lokalnych warunków.Mają w sobie cechy roślinnego drapieżcy, co w stosunku do roślin może brzmieć dziwnie, ale tak właśnie jest. Co więcej, wypierają gatunki rodzime. Główne cechy obcych gatunków są związane z intensywnym rozsiewaniem, czyli masową produkcją nasion i szybkim przemieszczaniem się rośliny.

 

Skoro są ładniejsze, silniejsze, sprytniejsze, dlaczego musimy na nie uważać?

Zacznę od najbardziej niebezpiecznych, czyli barszczu Sosnowskiego i bardzo do niego podobnego – barszczu Mantegazziego. Są to dwa, bardzo blisko spokrewnione ze sobągatunki. Sam barszcz, gatunek z rodzaju Heracleum z rodziny selerowatych, występuje w Polsce w sposób naturalny i nasi przodkowie kisili jego liście – to barszcz jadalny. Barszcz Sosnowskiego sprowadziliśmy ze względu na mięsiste liście i bardzo dużą biomasę. Kwiatostany, które przyjmują formę baldachimu, znajdują się na bardzo grubych łodygach. W dolinach rzecznych pęd rośliny może osiągać nawet pięć metrów wysokości. Jest to największa roślina zielna, która rośnie w Polsce. Niebezpieczeństwo kryje się w umieszczonych na liściach włoskach ze zbiorniczkami z parzącą substancją. Oparzenia pokrzyw, w których substancją parzącą jest kwas mrówkowy, nie są groźnie. W przypadku barszczu Sosnowskiego mieszanina parzących substancji potrafi sparaliżować komórki nerwowe. W momencie ukłucia nie odczuwamy bólu. Ale z czasem, zwłaszcza pod wpływem promieni słonecznych, toksyna ta rozpada się w naszym organizmie na dodatkowe, jeszcze bardziej niebezpieczne substancje, które powodują martwicę tkanek. Takie rany porównywane są do oparzeń trzeciego stopnia i mogą skończyć się pobytem w szpitalu.

 

Skąd sprowadziliśmy barszcz Sosnowskiego?

Przyprowadziliśmy go w czasach PRL ze Wschodu, z Kaukazu, licząc na to, że przy takiej biomasie będzie idealny na kiszonki dla zwierząt. Ale rozprzestrzenił się w sposób niekontrolowany, w  dużej mierze za sprawą ówczesnych Państwowych Gospodarstw Rolnych, czyli tak zwanych PGR-ów. Wędrował także dolinami rzecznymi, i tam gównie możemy tę roślinę spotkać. Ale źródłem rozprzestrzeniania były właśnie PGR-y. Przykładem są Trąbki Wielkie niedaleko Gdańska, gdzie znajduje się duża  populacja obu gatunków tych obcych barszczy.

 

Czy rośliny inwazyjne mogą być także groźne dla zwierząt, które przyzwyczajone do lokalnego pokarmu roślinnego, nie mając do niego dostępu, mogą gorzej się rozmnażać i migrować?

Zdecydowanie tak. Wystarczy spojrzeć na wymienioną już nawłoć kanadyjską. Choć ma tak ładnie brzmiącą nazwę, jest gatunkiem inwazyjnym. I przegraliśmy już z nią walkę. Została sprowadzona jako gatunek pyłkodajny, ale szczegółowe badania pokazały, że jest to pyłek bez dodatkowych wartości i witamin. Rodzaj bomby kalorycznej.

 

Czyli takie ciastka dla pszczół?

Coś w tym rodzaju, jeśli popatrzymy na ten rodzaj pyłku z perspektywy naszych gatunków miododajnych, które zawierają wiele wartościowych substancji. Pola nawłoci, które trzeba przyznać wyglądają pięknie, są krajobrazem, który na stałe zadomowił się w naszej świadomości. Ale zebrany z nich miód jest niepełnowartościowy i warto o tym wiedzieć.

 

Czy nie znając niebezpieczeństwa, jakie niosą rośliny inwazyjne, możemy zasadzić sobie takiego „obcego” w ogrodzie na przykład ze względu na jego urodę?

Oczywiście i tak się dzieje. Przykładem są różne gatunki rdestowców. Badając rozmieszczenie tych roślin w małych miejscowościach, wsiach i miasteczkach na Kaszubach odkryliśmy coś, co możemy nazwać efektem „Pani Zosi”. Polega na tym, że jedna sąsiadka poleca drugiej sąsiadce roślinę, stanowiącą swojego rodzaju praktyczną ozdobę. Rdestowce bardzo szybko rosną, są też wysokie i można je stosować jako osłonę przy ogrodzeniu ogrodu. Rozmieszczenie rdestowców dosłownie wskazywało nam grupy zaprzyjaźnionych sąsiadek, które sobie polecały i sadziły tę roślinę.

 

Skoro rdestowce są ładne, praktyczne i szybko rosną, to czego im brak lub co mają w nadmiarze? Czy problemem jest to, że wypierają inne gatunki?

Nie tylko. Często tworzą jednogatunkowe agregacje, zajmując dużą przestrzeń. Jest to roślina, która potrafi osiagnąć cztery metry wysokości, a jej liście mają wielkość talerzyka deserowego. Trzeba ogromnych ilości wody i składników odżywczych, aby wyprodukować taką biomasę –to zagraża bezpośrednio naszym roślinom. Z dwucentymetrowego kłącza potrafi też wyrosnąć cała roślina i jest na tyle silna, że może rozsadzać beton. Kiedy posadzimy sobie taką roślinę przy parkanie z betonowym fundamentem, może się okazać, że z czasem, poprzez podziemne kłącza, zupełnie zniszczy nam ogrodzenie.

 

Chcemy by nasze ogródki wyglądały ładnie, czy możemy takiego „obcego” kupić na ryneczku, nie wiedząc co sobie czynimy?

Nie tylko na ryneczku, także w dużych sklepach ogrodniczych i hipermarketach.

 

Nie regulujemy tego ustawowo?

Obecnie obowiązującym aktem prawnym jest rozporządzenie ministra dotyczące gatunków roślin i zwierząt inwazyjnych. Jest tam mowa tylko o tym, że takie gatunki istnieją. Brakuje uregulowań dotyczących odpowiedzialności za utrzymanie na naszych terenach bioróżnorodności. Ze względu na toksyczność barszczy gminy same podjęły bardzo skuteczne działania. W czytaniu jest już nowa ustawa, która będzie regulowała kwestię odpowiedzialności za działania wobec roślin inwazyjnych.

 

Jak, oprócz uregulowań prawnych, możemy się przed takimi gatunkami bronić?

Aby z wrogiem walczyć, trzeba go rozpoznać. Jeżeli popatrzymy na południową i wschodnią Polskę, to nie mamy już właściwie o co walczyć. Gleby są tam starsze, lepiej wykształcone, a gatunki inwazyjne wykorzystują chętnie miejsca, które ułatwiają im wzrost i rozwój. Takie gatunki zasiedliły już tam naturalne, lub zbliżone do nich, układy ekologicznie. Natomiast na Pomorzu, jesteśmy jeszcze „dzień przed”. Mamy chłodniejszy klimat, w których rozwój roślin jest opóźniony, a one „kombinują” i jeśli mają możliwość wyboru lepszych warunków, to będą je wybierać. Zespoły botaników, także ze Stacji Biologicznej Uniwersytetu Gdańskiego, od dawna badają te rośliny. Powstało wiele artykułów, w których odnotowywaliśmy miejsca występowania tych roślin i sposoby ich rozprzestrzeniania się. Staraliśmy się tworzyć bazę danych takimi narzędziami, jakie wówczas były dostępne, a zatem w arkuszach kalkulacyjnych. W badaniach brali udział również nasi studenci, powstały prace magisterskie, w których porównuje się różne tereny i stopień rozprzestrzenienia roślin inwazyjnych. Wyniki okazały się bardzo cenne. Na przykład ścinanie czy koszenie barszczu Sosnowskiego, a zwłaszcza tak zwanego baldachu, czyli części, gdzie mieszczą się nasionka (w jednym może znajdować się aż czterdzieści tysięcy nasionek)tylko z pozoru jest dobrym rozwiązaniem. Jak pokazały badania, barszcz Sosnowskiego jest rośliną dwuletnią. Pierwszego roku roślina wykształca się, a drugiego zakwita i obumiera. Dopiero, kiedy ją zetniemy, przechodzi w stan permanentnego funkcjonowania, staje się rośliną wieloletnią. Aby się jej pozbyć, trzeba zatem ją „oszukać”. Botanicy z Wigierskiego Parku Narodowego wymyślili, że najlepszym rozwiązaniem jest zapakowanie kwiatostanu w worek i ścięcie rośliny dopiero po dojrzeniu nasion, kiedy roślina spełni swoją „funkcję biologiczną”.

 

Dziś rozpoznaje się „obcego” za pomocą o wiele bardziej nowoczesnych narzędzi. Na Uniwersytecie Gdańskim realizowany był projekt „Obcy atakują. – młodzi odkrywcy badają rośliny inwazyjne”. Jakie są jego efekty?

Projekt ten miał przede wszystkim charakter edukacyjny. Skierowany był do najmłodszych odbiorców. Celem było podniesienie umiejętności rozpoznawania gatunków obcych, nie tylko inwazyjnych. Taki tytuł – “Obcy atakują” – nosi rownież strona internetowa, która cały czas funkcjonuje. Są tam wszystkie informacje na temat roślin inwazyjnych, a dodatkowo każdy może pomóc w zaznaczaniu miejsc, gdzie one występują. Trzeba zapoznać się z tymi roślinami, zarejestrować się na stronie i wysłać zdjęcie z miejscem ich występowania oraz ankietą. Na stronie są także podpowiedzi, jak rozpoznać rośliny inwazyjne oraz zdjęcia wraz z opisem. Weryfikujemy wypełnione ankiety i umieszczamy nowe lokalizacje roślin inwazyjnych na mapie Pomorza, zaznaczając je różnymi kolorami kółeczek. W ramach tego projektu szkoły wprowadzały dane z określonego terenu – ta część już się zakończyła. Cały czas natomiast otwarta jest indywidualna ścieżka wprowadzania nowych lokalizacji. W ramach projektu powstała też ścieżka edukacyjna dedykowana fragmentowi Wyspy Sobieszewskiej – Górkom Wschodnim. Na jej trasie oglądamy rośliny inwazyjne i rozwiązujemy zdania. Powstała także gra terenowa, obecnie udostępnia również w wersji online.

 

Powiedziała Pani, że na Pomorzu jesteśmy „dzień przed”, jeśli chodzi o walkę z roślinami inwazyjnymi. Co to oznacza?

Gatunki inwazyjne występują głównie na terenach, które zostały przekształcone przez człowieka. Na razie niektóre z nich, nie pojawiły się w naszych lasach. Musimy przeciwdziałać przenikaniu ich do naszego naturalnego ekosystemu. Najpierw trzeba rozpoznać miejsca ich występowania, a kiedy zacznie obowiązywać nowa ustawa, wspólnie z gminami opracować programy zwalczania gatunków inwazyjnych. Ale każdą taką interwencję trzeba przeanalizować, aby niechcący nie zniszczyć ekosystemu i wielu istotnych dla niego gatunków.

 

Czy możemy jakoś zaprzyjaźnić się z „obcymi”?

Bycie ekoterrorystą, czyli osobą ortodoksyjnie nastawioną do przyrody, nigdy nie było moim celem. Musimy pogodzić się z występowaniem niektórych gatunków roślin inwazyjnych, jak na przykład z nawłocią. Dobrym przykładem jest także róża pomarszczona. Była sadzona, aby ustabilizować podłoże wydmowe na całym polskim wybrzeżu. I w przeciwieństwie do inwazyjnej wierzby ostrolistnej czy kaspijskiej może ona pełnić swoją pożyteczną funkcję w ekosystemie. Jest rośliną wysoce pyłkodajną, z dużą wydajnością, długo kwitnącą, a do tego ma owoce, które dla znacznej części ptaków są zastrzykiem witaminy C. Nie ma zatem sensu jej zwalczać. Generalnie chodzi o to, aby nie wprowadzać obcych gatunków świadomie, ale starać się zastępować je całą gamą gatunków rodzimych lub także obcych, ale takich, które nie mają cech inwazyjnych.

 

A zatem spacerujmy, zwiedzajmy, a przy okazji szukajmy roślin inwazyjnych i dokładajmy nasze „kółeczko”do wiedzy na ich temat.

To ważne, zwłaszcza że współpracujemy z innymi ośrodkami badawczymi w całej Polsce. Jeśli wspólnie będziemy pracować nad pomorską bazą danych, uda się ją dołączyć najpierw do bazy ogólnopolskiej, a później także do europejskiej.

 

Rozmawiała dr Beata Czechowska-Derkacz, Instytut Mediów, Dziennikartswa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Gdańskiego, specjalista PR ds. promocji badań naukowych.

 

 

 

Konsultacja merytoryczna dr Renata Afranowicz-Cieślak, Katedra Taksonomii Roślin i Ochrony Przyrody Wydziału Biologii Uniwersytetu Gdańskiego