Naszym wspólnym przesłaniem jest  światło i nadzieja

Prof. Miłosława Borzyszkowska - Szewczyk

O Świętach Bożego Narodzenia i tradycjach pogranicza z profesor Miłosławą Borzyszkowską - Szewczyk z Wydziału Filologicznego Uniwersytetu Gdańskiego rozmawia dr Beata Czechowska-Derkacz.

 

- Czy świętowanie w każdej kulturze oznacza to samo?

- Niekoniecznie, ale na pewno istnieje wspólna podstawa międzykulturowa dla obrzędowości. Obrzędowość z jednej strony porządkuje życie społeczne i wzmacnia więzi, a z drugiej wyznacza miejsce jednostce, w związku z czym stanowi mechanizm kontroli grupy. Wydaje mi się, że w okresie świątecznym zatrzymujemy się również nad tą właśnie kwestią. Zastanawiamy się, co zapewnia nam obrzędowość, a co nam odbiera. Jak my, jako jednostki, stawiamy temu czoła? Jakie wypracowujemy własne rozwiązania, żeby rozdźwięk pomiędzy indywidualizmem, dążeniem do własnego rozwoju i osobistego szczęścia, połączyć z tym, czego wymaga od nas społeczeństwo i tradycja. Dzisiaj jesteśmy w momencie, kiedy tradycję i rytuał traktujemy coraz częściej jako propozycję, a nie przymus. Obserwujemy poszerzenie pola znaczeniowego oraz rozumienia obrzędowości i tradycji w kierunku oferty kulturowej.

 

- Świętowanie jest okazją do odpoczynku, spędzania czasu z bliskimi. Ale czy jest również swojego rodzaju zobowiązaniem wobec rodziny, społeczności?

- Bardzo lubię koncepcję ponowoczesności. Zwłaszcza wizję, że każdy z nas jest fragmentem całości i tylko we fragmentach jesteśmy w stanie pojąć rzeczywistość. Dopiero w wielości fragmentów wyłania się obraz, który zawsze jest jakąś wersją całości. Tyle, ilu nas jest, tyle jest różnych sposobów na pogodzenie obowiązku dostosowania się do tradycji oraz oczekiwań społecznych z wzywaniami, jakie stawia przed nami nowoczesność. Bieg czasu, nasze codzienne obowiązki, to, że kiedyś wystarczyło mieć kilka ról życiowych, podczas, gdy dzisiaj najczęściej mamy nawet ich kilkanaście… Święta, obrzędowość stały się ofertą kulturową, z której możemy skorzystać, ale już nie musimy.

 

- Dlaczego w każdej kulturze przykładamy do świąt tak wielką wagę? Dawniej wyznaczały zgodny z porami roku rytm życia. Czy wciąż jest to ten najważniejszy wymiar świąt?

- Tradycyjny kalendarz obrzędowy faktycznie był związany z porami roku i rolnictwem. Ale jeśli mówimy o czasie, co znaczy „dawniej”? Czy mówimy o czasie sprzed stu, dwustu lat?  Marion Gräfin Dönhoff, dziennikarka pochodząca z Prus Wschodnich, jedna z prekursorek polsko-niemieckiego pojednania po drugiej wojnie światowej, arystokratka, która utraciła majątki rodzinne także na terenach pogranicza polsko-niemieckiego, a jednocześnie jej rodzina od pokoleń związana była z tym miejscem na ziemi, jest także autorką książek autobiograficznych. Swoje wspomnienia o dzieciństwie rozpoczęła rozdziałem zatytułowanym: „W rytmie czterech pór roku”. Ten tytuł wydobywa różnice pomiędzy przed- a nowoczesnością.  Spójrzmy jednak prawdzie w oczy. Większość z nas dzisiaj to mieszczuchy. Nie wiemy nawet, jak wygląda gryka jak śnieg biała, oprócz tego, że znamy to wyrażenie z inwokacji „Pana Tadeusza”. Nie umiemy rozróżniać rodzajów zbóż, ziół, drzew. Dla większości święta wyznaczają rytm życia rodzinnego i kalendarz pracy, stanowią przerwę od codziennych obowiązków. Ten okres ma znaczenie jako czas spotkań z bliskimi, przyjaciółmi. I jesteśmy jednocześnie „przedmiotami” świątecznego marketingu. Co roku z pewną fascynacją obserwuję, jak wydłuża się świąteczny okres. W tym roku, 31 października, byłam w jednym z centrów handlowych, gdzie już wycofywano ze sprzedaży znicze, jednocześnie organizując świąteczny kiermasz.

 

- Trochę mnie zaskoczyłaś, do tej pory taką nieprzekraczalną granicą był 1 listopada, dopiero po Święcie Zmarłych do sklepów wkraczał świąteczny przemysł.

- Tak, ale kiedyś także bardzo uwierało nas to, że świąteczne jarmarki rozpoczynały się tuż po 1 listopada. Takim naturalnym początkiem okresu bożonarodzeniowego był Adwent. Co roku przesuwamy tę granicę. Jesteśmy poddani rytmowi globalnego życia społecznego, w którym święta to także, a może przede wszystkim, bożenarodzeniowy biznes. Trudno mówić o wszystkich kulturach, ale niewątpliwie podlegamy prawom zindustrializowanego przemysłu świątecznego i jesteśmy jego konsumentami.

 

- Prowadzisz badania kultur pogranicza, między innymi kaszubskiej i żydowskiej. Czy to, że jesteśmy mieszkańcami pogranicza, ma znaczenie w świątecznej obrzędowości?

- Pogranicze to termin bardzo złożony, do specyfiki zjawiska przynależy fakt, że historycznie jest to obszar wzmożonego kontaktu kulturowego, gdzie obcość, kontakt z obcością, czy też raczej z odmiennością i innością, należał do doświadczeń codzienności. Narodowe i kulturowe podziały były sprowadzane do zerojedynkowych matryc, ale w rzeczywistości złożone, często „wielopiętrowe”, i naznaczone niejednoznacznością. Niemniej miejscem, gdzie się spotykały te wszystkie odmienności były pomorskie stoły. W literaturze pogranicza, która jest przedmiotem moich badań, świąteczna obrzędowość to powracający wątek. Wiele miejsca zajmuje kwestia, jak spędzano okres bożonarodzeniowy, z jakimi tradycjami związane było świętowanie w danej rodzinie. Ale także to, jak na pograniczu kultury się przenikały i jak funkcjonowały obok siebie różne rytuały. Jest to bardzo wdzięczny obszar badań, który bardzo lubię. Literatura pogranicza ukazuje gęstość relacji i to, że energia skumulowana na pograniczu, która ma stygmat peryferyjności, nie jest tylko negatywna. Określenie „pogranicze w ogniu”, które odzwierciedlać ma konflikt wpisany w ten obszar, ma także drugą stronę medalu. To kulturowe współistnienie, współpraca, spowinowacenie i splot. Jest związane z ideą wspólnego tworzenia codzienności. Aspekt, który jest najczęściej pomijany w narodowych narracjach, ponieważ jest nieprzydany jako element ingerencji społecznej: kształtowania postaw oczekiwanych w danym momencie historycznym.

 

- Czy tak rozumiana kultura pograniczna uczy nas tolerancji i otwartości? A może staje się elementem zagrożenia dla małych, hermetycznych społeczności?

- Aby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba wrócić do obrzędowości, ale takiej, która definiuje granice swojskości i obcości, czyli określa tożsamość. Świąteczne zwyczaje stanowią więc przestrzeń wytyczania granic, co moje, a co już nie, do czego przynależę, ale także do jakiego świata chcę należeć, a więc i aspiracji kulturowych. Te wybory w każdej rodzinie na pograniczu były negocjowane, a decyzje podejmowane w zależności od momentu historyczno-społecznego, hierarchii atrakcyjności kultur, ale także w zależności od układu sił w samej rodzinie. Procesy akulturacji i asymilacji przebiegały we wszystkich kierunkach. Warto zauważyć, że każda rodzina tworzy pogranicze, gdzie spotykają się co najmniej dwa światy, które chcą kształtować wspólną przestrzeń. W nowoczesnym rozumieniu pogranicze nie jest tylko terytorium peryferyjnym, dochodzących do granicy, lecz obejmuje obszary po obu stronach granicy. Granica owszem, jest osią i odgranicza kultury, języki, narody, ale jednocześnie je łączy, pozwala na wymieszanie, przenikanie, stały kontakt kulturowy. Tworzy strefę wzmożonego transferu kulturowego, warunkowanego też gotowością do przyjęcia kultury obcej.

 

- Jakie bożonarodzeniowe tradycje są najbardziej charakterystyczne dla naszego pogranicza?

- Drzewko świąteczne, nasza ulubiona choinka. Jakoś jednak nie lubimy pamiętać o tym, że jest to tradycja, która przyszła do nas z Niemiec.

 

- Zdecydowanie nie lubimy, zwłaszcza w kontekście wzbudzania przez niektórych polityków polsko-niemieckiej niechęci.

- Jest to tradycja, która dotarła do nas na Pomorze czy do Wielkopolski, a więc na tereny pod zaborem pruskim, zdecydowanie wcześniej aniżeli w inne rejony Polski. Pojawiła się najpierw w siedzibach szlacheckich i na miejskich placach, następnie w rodzinach protestanckich, zanim dotarła do domów katolickich. Na niemieckich terenach biskupi starali się wręcz powstrzymać tę tradycję w domach katolickich, wyznaczając w ten sposób granice pomiędzy wyznaniami. W katolickim domu świąteczną ozdobę stanowić miała szopka bożonarodzeniowa. Za czasów napoleońskich ozdobione i rozświetlone drzewko stanowić miało nawet symbol niemieckości. Choinka była jednak tak atrakcyjnym zwyczajem, tam mocno przemawiała do ludzi różnych kultur, że mamy ją dziś niemal w każdym domu i w przestrzeni publicznej w różnych odmianach, a nawet zadomowiła się w kulturach, które nie obchodzą świąt Bożego Narodzenia.

 

- Dlaczego jest to tak silny symbol?

- W naszym kręgu kulturowym drzewko iglaste wiąże się z przedchrześcijańskim kultem wiecznego życia, odradzania się i trwania. W zwyczajach ludowych, odwołujących się do pogańskiego kultu, wykorzystywano głównie pojedyncze gałęzie. Współczesnej choince znaczenie nadają ozdoby, symbolizujące dobrobyt, miłość, zdrowie i długie życie, oraz iluminacje. Lampki i świeczki są źródłem światła, rozświetlającego nadzieją mrok oraz skupiającego refleksję nad rodzinnością, wspólnotowością, a więc zatrzymującego w biegu codzienności. W każdej rodzinie w ciągu roku gromadzi się tyle problemów, że potrzebują one miejsca i czasu do „rozładowania”. Światło choinki jest symbolem nadziei i nowego początku, które w chrześcijaństwie niesie narodzenie Jezusa. Potrzebujemy tej nadziei jako jednostki i jako wspólnota.

 

- Dużo przykładów wymieszania świątecznych tradycji pomorskiego pogranicza znajdujemy we wspomnieniach. Zaczęłyśmy już o tym mówić, przypominając postać Marion Gräfin Dönhoff.

- Jest wiele takich ciekawych przykładów. Chciałabym tu przywołać postać Anny Łajming, kaszubskiej pisarki, która zadebiutowała pod koniec lat sześćdziesiątych, co jest dość ciekawe, bo oddała się swojej pisarskiej pasji i nowej roli jako pięćdziesięcioletnia wówczas kobieta, która odchowała dzieci. Pisała po polsku, wplatając w narrację kaszubskie dialogi, a także dialektalne wtrącenia niemieckie. Ta wielojęzyczność stała się jej literacką strategią. Miejscowość, z której pochodzi, Przymuszewo znajdujące się na południu Kaszub, uniosła do rangi symbolu wielokulturowości pomorskiego pogranicza. Dwurodzinny dom Żmudów-Trzebiatowscyh, kaszubsko-polscy katolicy dzielili z Heringami, niemieckimi protestantami. We wspomnieniach Anny Łajming nieustannie powraca łączenie tych dwóch światów: wspólne dzielenie codzienności i wspólnie obchodzone święta. Z kolei we wspomnieniach żydowskich mamy ciekawy przykład przenikania się kultur pod postacią „Weihnukka”. Jest to lekko ironicznie nacechowany zlepek, który składa się ze słów: „Weihnachten”, czyli Boże Narodzenie w języku niemieckim oraz „Chanukka”, nazwy żydowskiego święta świateł, przypadającego mniej więcej w tym samym czasie co chrześcijańskie Boże Narodzenie i adwent. Słowo to nazywa więc kulturową syntezę czy też hybrydę świąt. We wspomnieniach, w których autorzy zatrzymują się nad obrzędowym rokiem w żydowskich, pomorskich rodzinach, Weihnuka powraca jako okres, kiedy młody człowiek we wzmożony sposób odczuwał, że przynależy do żydowskiego świata mniejszości albo jako symbol syntezy kulturowego splotu. Myślę tu o wspomnieniach Gertrud Meili-Dworecki, szwajcarskiej psycholog, która urodziła się na Biskupiej Górce i mieszkała w Gdańsku do 1933 roku. Potem wyjechała na studia, najpierw do Niemiec, a później do Szwajcarii. Jest autorką wspomnień: Heimatort Freie Stadt Danzig [Strony rodzinne Wolne Miasto Gdańsk]. W kontekście bożonarodzeniowym wspomina, że znała wszystkie kolędy i były to jej ulubione pieśni. Przywołuje z pamięci rytualne odwiedziny u chrześcijańskich sąsiadów w celu podziwiania bożonarodzeniowego drzewka oraz fakt, że w jej rodzinie ojciec, pod presją dzieci, zgodził się na postawienie drzewka bożonarodzeniowego, ale w pokoju dla służby. Z drugiej strony był to moment, kiedy żydowskie dzieci, młodzież uwiadamiały sobie swoją inność, jak Sami Sharon, inny gdański memuarysta. Kiedy dzieci w polskim gimnazjum przegotowywały bożonarodzeniowe ozdoby, on wraz ze swoim żydowskim kolegą rysowali w tym samym czasie chanukiję, czyli dziewięcioramienny świecznik zapalany podczas święta Chanuki. Kiedy bożonarodzeniowe przygotowania ogarniały całą klasę, oni czuli się obcy, inni, a więc i wyłączeni.

 

- Czy możemy dzisiaj wyobrazić sobie sytuację, kiedy w polskim domu, obok bożonarodzeniowego drzewka, pojawia się żydowska chanukija?

- Jak najbardziej, zwłaszcza po tym, co zrobił poseł Grzegorz Braun w polskim Sejmie. Już samo to, że w okresie adwentowo-bożonarodzeniowym w polskim Sejmie pojawiają się symbole żydowskiego święta Chanuka pokazuje, że zaczynamy rozumieć, że w tym świątecznym czasie chodzi nam o to samo i podążamy w tym samym kierunku. Naszym wspólnym przesłaniem jest światło i nadzieja. Na naszym wydziale studenci wraz z profesor Moniką Rzeczycką zapalili w ubiegłym tygodniu w Instytucie Filologii Rosyjskiej żydowską chanukiję, aby pokazać moc światła i rozświetlić ciemność, która nas od czasu do czasu ogrania. Nazwisko posła Brauna (słowo braun w języku niemiecku znaczy brązowy czy też brunatny) przywodzi po takim incydencie nie przypadkiem na myśl ciemność narodowego socjalizmu.

 

- Podajesz przykład środowiska uniwersyteckiego i posłów, a ja myślę bardziej o zwykłym polskim domu. Czy tutaj także widać szansę na zmianę?

- Co znaczy zwykły polski dom? Chciałabym myśleć, że zarówno mój dom, jak i inne polskie domy, w których w ubiegłym tygodniu zapłonęły chanukije, są zwykłe. Nie dajmy się z tej kategorii zwykłości wykluczyć. Statystycznie rzecz ujmując wydaje mi się, że jesteśmy społeczeństwem, które od czasu do czasu się otwiera, ale często zamyka się na inność. Musimy też pamiętać o wzmożonych doświadczeniach migracji w ostatnich latach. Coraz częściej mamy małżeństwa mieszane, w tych domach zacierają się kulturowe granice, rodzą się nowe tradycje. To także są nasze zwykłe, polskie, pomorskie domy. Z drugiej strony zgadzam się z tytułem książki Mikołaja Grynberga „Jezus umarł w Polsce”. To reportaż, który podsumowuje to, co dzieje się na polsko-białoruskiej granicy w ostatnich latach. W czasach kryzysu swojskość zwiera szeregi, odgranicza się od innych, postrzeganych jako obcych. I ten dodatkowy talerz na polskim stole w czasie Wigilii staje się pustym symbolem, obecnym w warstwie deklaratywnej, a nie jako manifestacja rzeczywistej gotowości przyjęcia pod dach obcego.

 

- Pusty talerz na wigilijnym stole, który czeka na wędrowca, potrzebującego, jest jedną z najpiękniejszych i najbardziej głębokich polskich bożonarodzeniowych tradycji. Ale w ubiegłym roku profesor Cezary Obracht-Prondzyński opowiedział mi o pewnym eksperymencie, kiedy to w Wigilię Bożego Narodzenia od drzwi do drzwi chodziła muzułmanka, pytając, czy może usiąść przy tym pustym talerzu, przy wspólnym świątecznym stole. I nikt jej nie wpuścił. Najczęściej uznawano ją za osobę niespełna rozumu. Czy my rozumiemy ducha świąt, ideę dzielenia się strawą, radością, światłem, wspólnym przebywaniem?

- Rozumienie, refleksja jest to przywilej, przez niektórych postrzegana jako skaza, która jest charakterystyczna dla nielicznych. Niewielu dąży do rozumienia świata i czuje potrzebę zgłębiania sensu świąt. W większości jesteśmy tylko konsumentami życia i wystarcza nam rola konsumenta bożonarodzeniowego jarmarku. Jednych cieszy atmosfera oczekiwania na wspólne spotkania, prezenty, ale to wszystko. Dla innych to przymus. Coraz powszechniejszy jest zwyczaj wyjazdów w czasie świąt w różne miejsca świata, na zasadzie urlopu, najlepiej all inclusive, gdzie może w hotelu zapalą świeczkę i będzie stała choinka, ale raczej sztuczna. Nie oczekujmy, że wszyscy będą chcieli zrozumieć ducha świąt. A z drugiej strony, pozwólmy, by inni wprowadzali go w życie po swojemu.

 

- Otwieramy jednak w czasie świąt serca, chętnie angażujemy się w akcje charytatywne, choć przyznam, że ta akcyjność, która tuż po Świętach Bożego Narodzenia gaśnie, trochę mnie martwi.

- Pomiędzy deklaratywnością a manifestowaniem jest jeszcze duży mur do pokonania, a czasami płot do przeskoczenia. Myślę, że te ostatnie lata skumulowały obcość i w naszych rodzinach, musimy radzić sobie z innością w naszych małych społecznościach. Oprócz polaryzacji postaw politycznych, mamy coraz większe różnice pokoleniowe w naszych rodzinach, przyspieszyła zmiana pokoleń, kiedyś o nowym pokoleniu mówiliśmy w perspektywie dwudziestu lat, później dziesięciu, a teraz – kilku. Odmienność w tym wymiarze stała się coraz bardziej obecna i powszechna. Święta to okres kumulacji różnic i emocji, a jednocześnie możliwość rozładowania napięć.

 

- Czy kaszubskie tradycje Świąt Bożego Narodzenia celebrują tylko Kaszubi, czy może także wielu z nas, choć sobie tego nie uświadamiamy?

- Kaszubski śledź, który był tak ważny w postnej, kaszubskiej kuchni, wkracza w czasie świąt na wszystkie pomorskie stoły, niezależnie od rodzinnych tradycji kulinarnych i korzeni. Mogę nawet powiedzieć, że zyskuje prestiż i ma coraz wyższą pozycję społeczną (śmiech). Popularne stają nie tylko pùlczi ze sledzã, czyli ziemniaki w mundurkach, podawane ze śledziem w śmietanie jako postna potrawa, ale także wiele innych, coraz bardziej wyrafinowanych przystawek ze śledzia. Wszyscy także lubimy kolędowanie, które na Kaszubach w czasie Godów (Gòdë), czyli w okresie bożonarodzeniowym jest ważną tradycją, obecnie powracającą w wielu miejscach: mówię o kaszubskiej Gwiôzdce. Tradycja przebranych za różne postaci kolędników, którzy śpiewają przyśpiewki i kolędy, a także psocą odwiedzając sąsiadów już od czasu adwentu, jest przyjmowana z radością, a nawet coraz większym entuzjazmem w pomorskich domach. 

 

- Chciałabym także zapytać o naszych braci mniejszych. Lubimy dzielić się opowieściami o tym, co nasi ulubieńcy powiedzieli nam w noc wigilijną, a z drugiej strony dopuszczamy do ogromnego cierpienia zwierząt, kupując na przykład żywe karpie, które duszą się w reklamówkach. Czy my nie zapominamy się w konsumpcjonizmie?

- Nie tylko się zapominamy, ale wypieramy to, co jest dla nas niewygodne i wybieramy to, co nam pasuje. To taka immanentna cecha ludzkości. W czasie Świąt Bożego Narodzenia racjonalizujemy sobie kupowanie żywych karpi polską tradycją. A to jest przecież zwyczaj, który narodził się w PRLu. W czasach kryzysu władza musiała zapewnić tanie ryby na polskie stoły, a najbardziej opłacalna była masowa hodowla karpia. Te biedne pływające w wannach karpie w wielkich blokowiskach to komunistyczna tradycja, o której powinniśmy jak najszybciej zapomnieć. Ale musimy pamiętać, że karp na maśle, czy też po żydowsku jest jedną z podstawowych potraw na polskim, wigilijnym stole.

 

- Nie mam nic przeciwko tym potrawom, jestem tylko zrozpaczona, kiedy widzę żywe karpie, duszące się w foliowych woreczkach.

- Chodzi nie tylko o to, że kupujemy żywe karpie, ale także o wielkie przemysłowe hodowle, w których nikt nie dba o dobrostan zwierząt. Na szczęście zmienia się nasza świadomość między innymi także dzięki medialnym kampaniom. Najbardziej popularna akcja informacyjna przekonująca do niekupowania żywych karpi, była co roku prowadzona w zabawny sposób w radiowej Trójce. I myślę, że przyniosła jakieś efekty w postaci zmiany przyzwyczajeń, przynajmniej u części z nas.  Z drugiej strony znam wielu gospodarzy, którzy rzeczywiście idą do obory, aby porozmawiać ze swoimi zwierzętami w czasie wigilijnej nocy i zapewniają im lepszą strawę tego dnia, żeby w ten sposób włączyć je we wspólne świętowanie. Zwierzęta, zwłaszcza koty, psy, są taktowane coraz częściej jako członkowie naszych rodzin. Takim zabawnym znakiem czasu jest dostosowywanie przestrzeni, gdzie stawiamy choinki do ciekawości i energii naszych kotów. Choinki są specjalnie podwieszane albo pozbawiane ozdób. W mojej rodzinie ważne miejsce zajmuje Flora, także w rodzinach moich sióstr są psy, a moi rodzice i jedna z moich sióstr – koty. I te zwierzęta przeważnie spędzają święta z nami, niezależnie od tego, w jakim domu się spotykamy w czasie Wigilii. To z kolei nasz sposób na włączenie braci mniejszych we wspólne świętowanie w tym najważniejszym dla nas dniu w roku.  

 

- Czego chciałabyś życzyć nam wszystkim w czasie Świąt Bożego Narodzenia?

- W ostatnich tygodniach wiele się w Polsce zdarzyło, obudzone zostały wielkie nadzieje. Chciałabym, aby chociaż część wyobrażeń o tym, co możemy zmienić, ziściła się w następnych latach. Życzę nam wszystkim dużo światła, które przynosi nadzieję i poczucie, że świat może być lepszy i mądrzej zarządzany. Oczywiście zdrowia, a przede wszystkim rodzinnych, dobrych świąt, żeby przyniosły każdemu z nas to, czego pragniemy i pomogły rozwiązać nasze problemy, bolączki, które przyduszają w codzienności.

 

- Pozostając w kręgu światła, od którego zaczęłyśmy i którym kończymy naszym rozmowę, przyłączam się do tych pięknych życzeń i dziękuję za rozmowę.

- Dziękuję i ja za zaproszenie do rozmowy

 

 

dr hab. Miłosława Borzyszkowska-Szewczyk, prof. UG, Instytut Filologii Germańskiej UG (Zakład Literatury i Kultury Niemieckiej), gdzie kieruje Pracownią Badań nad Narracjami Pogranicza. Germanistka, literaturoznawczyni z antropologicznym zacięciem, 2018/19 visiting professor w Johannes Gutenberg Universität w Mainz/Moguncji (antropologia kulturowa), prezeska Stowarzyszenia Güntera Grassa w Gdańsku i Instytutu Ochrony Krajobrazu Pomorza. Zainteresowania naukowe: literatura, pamięć, tożsamość i krajobraz na kulturowych pograniczach.

dr Beata Czechowska-Derkacz, Instytut Mediów, Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Gdańskiego, specjalista PR ds. promocji badań naukowych