Rankingi są fotografią zrobioną w konkretnym momencie i pod kątem wybranym przez „fotografa” – organizację rankingową, która decyduje o doborze kryteriów i ich wagach. Nie zawsze podoba nam się, jak na nim wyglądamy, ale to nie powód, żeby obrażać się na autora zdjęcia. Jest lepszy sposób.
Trzeba dobrze przygotować się do pozowania do tej fotografii. I nie ma to nic wspólnego z krótkowzrocznym działaniem „pod ranking”. Wszystko, co zrobimy, żeby jak najlepiej zaprezentować się w rankingach, będzie procentować także w innych dziedzinach: rozpoznawalności uczelni, co przekłada się na ułatwienia w nawiązywaniu kontaktów z innymi uczelniami i większą popularność wśród dobrych kandydatów. To samonapędzający się mechanizm: lepsi studenci to lepsza jakość zajęć i większe wyzwanie dla kadry naukowej, która musi sprostać oczekiwaniom ambitnych młodych ludzi. Więcej wartościowych kontaktów – krajowych i zagranicznych – daje szansę na podniesienie poziomu badań i udział w wartościowych międzynarodowych projektach. To zaś przekłada się na coraz wyższe miejsca w rankingach, ogólnych i coraz popularniejszych rankingach „by subject”.
Porzućcie wszelką nadzieję (że rankingi znikną)
- Mimo wielu braków, stronniczości i wad rankingi cieszą się wysokim poziomem akceptacji wśród zainteresowanych i szerokiej opinii publicznej ze względu na ich prostotę i zorientowany na odbiorcę typ informacji. Dlatego rankingi uczelni nie znikną; przeciwnie, należy spodziewać się, że liczba rankingów wzrośnie, jakkolwiek będą one bardziej wyspecjalizowane – napisał prof. Andrejs Rauhvargers w przygotowanej na zamówienie European University Association analizie „Global university rankings and their impact”.
Możemy więc nie lubić rankingów, zgłaszać wątpliwości do ich metodologii (jeśli znajdziemy w tym sojuszników – jest szansa, że uda się wprowadzić zmiany, choć rzecz jasna nie od razu), uważać, że pozycja naszej uczelni jest zaniżona, ale nie ma sensu obrażać się na ideę rankingowania uczelni czy też upierać się, że „nie będziemy brać udziału w tym cyrku”. Otóż – nikt nie będzie nas pytać, czy chcemy. Organizacje rankingowe korzystają głównie z danych zewnętrznych i nie muszą pytać uczelni o zgodę na umieszczenie jej w swoim zestawieniu. Zresztą, nasza nieobecność mogłaby zostać jeszcze gorzej odebrana niż niska pozycja…
Kto czyta rankingi? I po co?
Wbrew pozorom, nie tylko nasza konkurencja i słabo zorientowani w specyfice pracy akademickiej dziennikarze, którzy szukają sensacji podbijającej klikalność strony. Głównym odbiorcą są kandydaci na studia – krajowi i zagraniczni. Dla tych z zagranicy krajowy ranking jest użytecznym narzędziem umożliwiającym wybór uczelni, jeśli biorą pod uwagę studiowanie w Polsce, bo szukanie polskich szkół wyższych w światowych zestawieniach globalnych może być trudne. Większość ludzi odruchowo sprawdza pierwszą setkę, a tam nas raczej nie ma. Ranking narodowy pokazuje czytelnie, które uczelnie należą do czołówki, pozwala także wybrać te, które najlepiej prowadzą określone kierunki.
Jedni czytają ranking ze zrozumieniem, inni patrzą wyłącznie na kolejność czołowych miejsc – nic na to nie poradzimy. Na pewno jednak trzeba zrobić wszystko, żeby z rankingu wynikało dla nas coś dobrego.
„Coś dobrego” to niekoniecznie tylko miejsce na szczycie. To także utrzymanie przyzwoitej pozycji z poprzedniego roku lub choćby niewielki ruch w górę. Byle nie spadać konsekwentnie przez całe lata, tak jak w Rankingu Szkół Wyższych Perspektyw, w którym w roku 2013 UG zajmował miejsce 14., a w ostatniej edycji – 28. Co gorsza, pozostałe gdańskie uczelnie publiczne systematycznie poprawiały swoją pozycję, by ostatecznie znaleźć się w pierwszej „10”. W edycji 2020 GUMed był na miejscu 6. ex aequo z Politechniką Wrocławską, a Politechnika Gdańska na 8. ex aequo z Politechniką Łódzką. Dla porównania: w roku 2010 GUMed był 17., PG – 27., a UG - 20. Sięgając jeszcze głębiej: w roku 2006 UG miał pozycję 19., GUMed – 26., a PG – 30. Niedobrze wygląda też spadek w rankingu według typów uczelni. W roku 2013 w rankingu uniwersytetów Perspektyw UG wyprzedzało pięć uniwersytetów, w roku 2020 już siedem.
Na szczęście rośnie rola rankingów „by subject”, w których łatwiej o szybką poprawę pozycji, bo można skupić się na kilku dobrze prowadzonych kierunkach. Jeśli sięgniemy do ostatniej edycji Rankingu Kierunków Studiów Perspektyw, okaże się, że UG ma szansę na sukces (którym jest miejsce „na pudle” w rankingu kierunku) w kilku dyscyplinach. Takich jak: archeologia (w roku 2020 - pozycja 4.), kulturoznawstwo (4.), psychologia (5.), biologia (4.), ochrona środowiska (5.), biotechnologia (4.),). Na podium znalazły się już prowadzone przez UG kierunki gospodarka przestrzenna oraz turystyka i rekreacja (miejsca 3.). Przyczółki zostały uchwycone, jest pole do walki o coraz lepsze wyniki, ale także powód do chwalenia się.
Chwalmy się!
… bo inni niekoniecznie to za nas zrobią. Odnotowujmy – na forum uczelni, ale też w stosownych bazach danych – wszystko, co może poprawić jej pozycję: publikacje w prestiżowych czasopismach, cytowania, patenty, współpracę międzynarodową, akredytacje. Każda z tych, z pozoru niewiele znaczących „cegiełek” buduje pozycję uczelni.
Chwalmy też innych, bo to się zwyczajnie opłaca: nie ignorujmy np. maili z QS z uprzejmą prośbą: „Nominate top universities in your speciality” albo „Have your say on higher education institutions”. Pracujmy na rzecz wskaźników reputacyjnych uczelni, które uważamy za dobre, bo wtedy możemy liczyć na wzajemność. „Jak twierdzą analitycy rankingów, wysokie lokaty uniwersytetów Wielkiej Brytanii czy Chin to nie tylko rezultat poziomu badań i liczby cytowań, a przede wszystkim wysokich wskaźników reputacyjnych” – czytamy w apelu Fundacji Edukacyjnej Perspektywy o udział w badaniach na temat prestiżu uczelni.
Wbrew nadziejom przeciwników rankingów, pandemia ich nie zmiotła. Pewnie dlatego, że analitycy bez problemu mogą pracować online, a popyt na rankingi wciąż rośnie. Przed nami zatem następny sezon „pozowania do fotografii”. Zróbmy wszystko, żeby na kolejnych zdjęciach wypaść jak najlepiej.