„Humanistyka pomaga rozwinąć poczucie społecznej empatii”. Rozmowa z prof. Randolphem Lewisem

fot.

Czy Europejczycy mają do zaoferowania interesującą perspektywę w badaniach amerykanistycznych? Ile godzin zajmuje przejechanie z jednego końca Teksasu na drugi? O humanistycznych wartościach edukacji wyższej, uniwersytecie jako przestrzeni rozmowy będącej podstawą demokracji oraz o tym, jak wysokie czesne wpływa na sposób studiowania rozmawiamy z prof. Randolphem Lewisem z University of Texas w Austin, który odwiedził Uniwersytet Gdański w ramach programu „Profesorowie Wizytujący UG”.

Dorota Rybak: - Głównym przedmiotem Pana badań są technologie nadzoru i aktualna polityka w kontekście amerykańskim, prawda?

Prof. Randolph Lewis: - Od 30 lat zajmuję się studiami amerykańskimi, pisałem w tym czasie o wielu różnych sprawach. Moja ostatnia książka faktycznie dotyczyła technologii nadzoru i jej znaczenia w kształtowaniu świata, w którym żyjemy. Wcześniej pisałem o rdzennych Amerykanach w Stanach Zjednoczonych. Obecnie pracuję nad zbiorem esejów poświęconych współczesnej polityce i kulturze w USA, gdzie sytuacja jest bardzo dziwna.

- Nad czym pracował Pan podczas pobytu w Gdańsku? To pytanie kieruję również do pana profesora Arkadiusza Misztala, który był spiritus movens tej wizyty.

Dr hab. Arkadiusz Misztal, prof. UG: - Dobrze, w takim razie może ja zacznę. Zaprosiłem profesora Randolpha Lewisa, aby odwiedził nas jako profesor wizytujący, ale także aby wziął udział w konferencji „Metamorfozy czasu”, którą zorganizowaliśmy w Gdańsku. Podczas konferencji profesor Lewis wygłosił wykład na temat czasu Tesli. Było to jego pierwsze spotkanie z naszą uczelnią i naszym życiem akademickim. W następnym tygodniu wygłosił niezwykle interesujący wykład oparty o jego najnowszą książkę „Bummerland”. W wykładzie uczestniczyli wykładowcy i studenci, a po jego zakończeniu odbyła się intensywna sesja pytań i odpowiedzi. Odbyliśmy również kolejne spotkanie z wykładowcami, podczas którego dyskutowaliśmy o tym, jak możemy ulepszyć nasze programy nauczania, jak uczynić je bardziej atrakcyjnymi i jak rozwinąć nowe zainteresowania badawcze w dziedzinie amerykanistyki.

- Profesorze Lewis, jakie są Pana wrażenia dotyczące polskich studentów?

R.L.: - Cóż, przede wszystkim muszę powiedzieć, że jestem pod ogromnym wrażeniem ich dojrzałości i zaangażowania. Są bardzo chętni do udziału w dyskusjach i zadawania trudnych pytań.

Kultura akademicka jest w Polsce zupełnie inna niż w Stanach. Mam kilkoro bardzo dobrych studentów w Teksasie, odnoszę jednak wrażenie, że zajmują się zbyt wieloma rzeczami naraz, aby skupić się na nauce. Bywa też tak, że koncentrują się wyłącznie na uzyskaniu dyplomu, więc nie interesują ich historia, kultura czy język, a jedynie jak najszybsze ukończenie studiów i znalezienie pracy. Rozumiem, że jest to uzasadnione, ale różni się to od sytuacji w Ameryce sprzed 20 lub 30 lat, kiedy można było studiować cztery, pięć, a nawet sześć lat, aby uzyskać dyplom. Ten dodatkowy czas oznaczał, że studenci byli w stanie uczyć się innego języka tylko dlatego, że ich interesował, lub uzyskać drugi dyplom.

- Co się zmieniło?

R.L.: - Presja ekonomiczna związana z kosztami czesnego, które jest bardzo wysokie nawet na uniwersytetach państwowych, w połączeniu z potrzebą znalezienia pracy - to sprawia, że amerykańscy studenci są obecnie mniej skłonni do poszukiwania nowych doświadczeń. Dlatego naprawdę doceniam waszych studentów. Wiem, że większość z nich również ma pracę i ciężko pracuje, ale czułem, że wykazują prawdziwą ciekawość wobec nowych idei i wobec Stanów Zjednoczonych, której nie zawsze doświadczam w moim kraju.

- Wspomniał Pan o kosztach czesnego. W Polsce studia stacjonarne są bezpłatne, nie płaci się za nie czesnego na uczelniach publicznych, takich jak nasza. Jednak wiele osób próbuje forsować pomysł, że należy sprywatyzować szkolnictwo wyższe i wprowadzić opłaty, aby zwiększyć zaangażowanie studentów. Jako przykład miejsca, gdzie to naprawdę dobrze funkcjonuje, zawsze podaje się właśnie Stany Zjednoczone. Wydaje się, że nie zgadza się Pan z twierdzeniem, że płacenie czesnego zwiększa zaangażowanie studentów?

R.L.: - Nie. Kiedy poszedłem na uniwersytet, byłem przedstawicielem pierwszego studiującego pokolenia w mojej robotniczej rodzinie. Do lat 80. XX wieku państwo bardzo wspierało publiczną edukację wyższą w USA, dopiero potem sytuacja zaczęła się zmieniać. Studia nie były wówczas bezpłatne, ale kosztowały około trzystu dolarów za semestr, co oznaczało, że moja rodzina mogła sobie pozwolić na siedem lat mojej nauki, abym uzyskał dyplom.

Dzisiaj wsparcie państwowe zostało w znacznym stopniu wycofane. Czesne na flagowym University of Texas w Austin wynosi - wraz z opłatami i wszystkim innym - 20 lub 25 tysięcy dolarów za rok; to ogromna kwota dla ludzi, którzy nie są bogaci. W rezultacie nie ma edukacji publicznej, która „przekształca” obywateli z różnych środowisk i zapewnia im awans społeczny. Otrzymujemy jedynie edukację publiczną, która przyjmuje bogatych i przygotowuje ich do dalszego bycia bogatymi, z pokolenia na pokolenie. To jest obecnie problem w Ameryce. Amerykańska edukacja staje się coraz droższa, a studenci z niższych klas nie mają dostępu do kształcenia na wysokim poziomie, chyba że mają dużo szczęścia i otrzymają określone stypendia. Jakość edukacji w Stanach Zjednoczonych jest oczywiście wysoka, ale nie jest już ona dostępna dla wszystkich.

Mogę dodać, że tego rodzaju presja jest dzisiaj wyraźnie obecna na mojej uczelni. Studenci studiów licencjackich pracują nawet 30 godzin tygodniowo, aby opłacić rachunki. Nie mają tyle czasu co kiedyś na rozrywkę i inne zajęcia, takie jak koła zainteresowań, kluby naukowe czy konferencje.

- Czy wysokie czesne ma jeszcze jakieś inne konsekwencje?

R.L.: - Owszem - zmienia również to, co można studiować, ponieważ wszystko musi stać się praktyczne. Można się pasjonować historią sztuki lub filozofią, ale kto zaciągnie 100 000 dolarów długu, aby studiować filozofię lub języki? Szkoły prawnicze w USA wiedzą, że najlepsi studenci prawa to absolwenci filozofii, zarówno pod względem wyników LSAT, jak i rezultatów na studiach prawniczych [studia prawnicze w USA to studia II stopnia; studenci mają za sobą odpowiednik studiów licencjackich - przyp. red]. Jednak w sytuacji, kiedy edukacja jest tak kosztowna, że studenci muszą jak najszybciej ukończyć studia, a mimo to pozostają zadłużeni, nie będzie wielu absolwentów filozofii. Nie wiem, czy w Polsce w pełni docenia się, jak wysokie zadłużenie amerykańscy studenci niosą ze sobą przez resztę życia. To po prostu przytłaczające. To jeden z powodów, dla których nie są w stanie kupić domu, tak jak mogliby to zrobić jeszcze w latach 80. i 90. Młodzi ludzie czują, że nigdy nie będą w stanie kupić domu, często dlatego, że mają 150 000 dolarów kredytu studenckiego, który będą spłacać przez następne 20 lub 30 lat. Jeśli Polska może tego jakoś uniknąć, myślę, że w dłuższej perspektywie jest to o wiele zdrowsze dla społeczeństwa. Nie wspominając już o tym, że Polacy mają naturalną sympatię do idei i edukacji, historii i kultury. Jest to wyraźnie kultura, która ceni edukację.

- Czy coś Pana zaskoczyło w tym, co nasi studenci i naukowcy wiedzą - lub nie wiedzą - o Stanach Zjednoczonych albo Teksasie?

R.L.: - Cóż, żaden ze studentów nie był w Teksasie, więc wiele rzeczy jest dla nich nowych. A Teksas jest tak duży, że trudno jest uchwycić jego istotę. Przejechanie Teksasu z jednego końca na drugi z maksymalną prędkością zajmuje 23 godziny! Pod pewnymi względami jest to bardzo zurbanizowane i wyrafinowane miejsce, a jednocześnie są tam rancza, farmy, lasy i pustynie. To po prostu bardzo zróżnicowany obszar - staram się to przekazać studentom, ponieważ nigdy tam nie bywszy, nie są tego świadomi.

Ale naprawdę fascynujące było dla mnie, kiedy pokazałem studentom film, który nakręciłem o kulturze apokalipsy w Stanach Zjednoczonych. Przed obejrzeniem filmu zapytałem ich, czy uważają, że Ameryka w 2025 roku to dystopia, czy utopia. Na zajęciach było około 14 lub 15 osób i każda z nich odpowiedziała, że dystopia, ponieważ nie mamy silnego wsparcia dla edukacji, nie mamy opieki zdrowotnej, jeśli nie mamy pracy, i mamy nieprzewidywalną przemoc z użyciem broni - jest ogromna skala przypadkowej przemocy masowej.

I to prawda - życie w Ameryce ma wiele ekscytujących aspektów, ale równie wiele silnie negatywnych stron. A niestabilność całego systemu spowodowana przez obecną administrację sprawia, że jest to trudne miejsce - moim zdaniem - dla jakichkolwiek marzeń, nie mówiąc już o marzeniach utopijnych. Jednak dla mnie jako dla Amerykanina jest to wciąż w pewnym sensie otrzeźwiające, że młodzi Europejczycy uważają, iż Ameryka minęła już swój najlepszy moment, a bardziej ekscytująca przyszłość czeka ich np. w Skandynawii, Nowej Zelandii i innych miejscach, o których mi opowiadali. Uwielbiam tego typu rozmowy, ale dla większości Amerykanów byłyby one szokujące. Przeciętny Amerykanin wierzy bowiem, że naprawdę żyje w wyjątkowym, szczególnym kraju, który cieszy się boską aprobatą i który Bóg kocha najbardziej - nawet jeśli nie ma tam dostępu do opieki zdrowotnej ani wyższego wykształcenia.

- Jaka jest Pana zdaniem główna wartość wykształcenia uniwersyteckiego, poza aspektami praktycznymi?

R.L.: - Jako osoba, która nie pochodzi z rodziny, w której ktoś przede mną studiował, w pewnym sensie postrzegam uniwersytet jako miejsce święte. Uniwersytet to miejsce, w którym mamy możliwość zgłębiania pytań i sporów w cywilizowany sposób, a tego nie widzimy już w amerykańskiej polityce ani w naszych mediach, gdzie jedna strona nieustannie krzyczy na drugą. Sala wykładowa w Ameryce jest jednym z ostatnich miejsc, gdzie można rozmawiać o trudnych tematach bez krzyków. Amerykański filozof John Dewey powiedział kiedyś: „Demokracja zaczyna się od rozmowy”. Myślę, że to prawda, ale obecnie, jeśli chodzi o miejsce zamieszkania, Amerykanie w bardzo dużym stopniu podzielili się według przynależności politycznej - Republikanie mieszkają w jednej okolicy, a Demokraci w innej. Nie było tak, kiedy dorastałem w latach 70. i 80. W rezultacie nie dochodzi do rozmów, które tworzą demokrację, i znacznie łatwiej jest demonizować i dehumanizować drugą stronę. Moja rodzina jest bardzo konserwatywna politycznie. Ja nie jestem. Ale kocham ich i staram się ich zrozumieć. Myślę, że jest to jedna z najważniejszych lekcji, jakie daje humanistyka. Edukacja pomaga ludziom rozwinąć poczucie empatii społecznej, a także empatii historycznej.

- Chciałabym również zapytać Pana - amerykańskiego naukowca specjalizującego się w studiach amerykańskich - czy Europejczycy, jako osoby z zewnątrz, mogą w amerykanistyce zaoferować perspektywę badawczą, która jest cenna również dla Amerykanów?

R.L.: - Oczywiście! Mamy kolegów z Finlandii, którzy co kilka lat przyjeżdżają, aby badać problemy związane z bronią palną, z którymi się borykamy. Mam nadzieję, że uda nam się nawiązać podobną współpracę z Uniwersytetem Gdańskim. A ponieważ jako Europejczycy macie inne normy, inne doświadczenia, potraficie spojrzeć na sprawy z innej perspektywy. W przypadku fińskich naukowców mogą oni przyjechać i spojrzeć na dziwne przepisy dotyczące broni palnej w Teksasie właśnie z tej zdrowej perspektywy osób z zewnątrz. Cieszę się z tego. Uważam, że współpraca międzynarodowa jest zdecydowanie najciekawszą częścią mojego życia akademickiego. Przez rok wykładałem we Włoszech jako stypendysta Fulbrighta i wiele się nauczyłem od moich włoskich kolegów - o tym, jak postrzegają różne sprawy i jak myślą o Ameryce.

Szczerze mówiąc, gdybym mógł teraz zrobić jedną jedyną rzecz, aby naprawić Amerykę, założyłbym fundusz, dzięki któremu każdy amerykański student mógłby spędzić rok na studiach za granicą. To byłaby ogromna zmiana! Widzę, jak pobyt zagranicą zmienia studentów, jak poszerza ich światopogląd. Myślę, że to bardzo, bardzo ważna kwestia. Jeśli studenci mogą studiować zagranicą, nawet przez krótki okres, całkowicie zmienia to ich doświadczenie. Niestety, amerykańskim studentom nie jest łatwo wyjechać do Europy i spędzić tu trochę czasu.

- Dziękuję za rozmowę!

 

 

Prof. Randolph Lewis gościł w Uniwersytecie Gdańskim na zaproszenie dr. hab. Arkadiusza Misztala, prof. UG w ramach piątej edycji programu „Profesorowie wizytujący UG”.
Nabór do szóstej edycji trwa do 5 grudnia 2025 r.
DR/CKiP; fot. Bartłomiej Jętczak