Polski rynek pracy w dobie pandemii. Rozmowa z dr E. Ignaciuk z Wydziału Ekonomicznego UG

Dr E. Ignaciuk

Fot. Arek Smykowski

- Chociaż dane nt. stopy bezrobocia w czasie COVID-19 sugerować mogą dodatnią korelację między kolejnymi falami pandemii i towarzyszącym im częściowym „zamykaniem gospodarki” a wielkością bezrobocia rejestrowanego, trzeba mieć świadomość, że być może to jedna z niższych cen, jaką płacimy za ratowanie życia ludzkiego i dbanie o stabilność społeczną -  o skutkach pandemii, także tych pozytywnych, i ich przełożeniu na rynek pracy rozmawiamy z dr Ewą Ignaciuk z Katedry Mikroekonomii Wydziału Ekonomicznego Uniwersytetu Gdańskiego.

Rynek pracy silnie zmienia się pod wpływem pandemii SARS-CoV-2. Jak określiłaby pani kierunek zachodzących w nim zmian?

Miniony rok był bez wątpienia bardzo trudnym okresem dla rynku pracy. Wszyscy mamy świadomość, że sytuacja na rynku pracy od zawsze odzwierciedla sytuację społeczno-ekonomiczną kraju, a ta – w ostatnim czasie - pozostaje zarówno pod wpływem szoku wywołanego pandemią, jak i przyjętych przez rząd rozwiązań, zmierzających do przeciwdziałania skutkom rozprzestrzeniania się koronawirusa. I chociaż każdy z tych elementów w różnym stopniu oddziaływał na poszczególne sektory gospodarki, to i tak można mówić o wielu ilościowych i jakościowych zmianach dokonujących się zarówno po podażowej, jak i popytowej stronie rynku pracy.

Procesy tych zmian wydają się być całkowicie podporządkowane pandemicznym rytmom. Czy skutki pandemii, obserwowane w jej pierwszej, drugiej i trzeciej fali, są tak samo dotkliwe dla rynku pracy? Co mówią o tym dostępne raporty i statystyki? 

Pierwszym widocznym skutkiem pandemii SARS-CoV-2 był obserwowany w I kwartale 2020 r. spadek liczby miejsc pracy. Jak dowiadujemy się z wyników badań opublikowanych przez Główny Urząd Statystyczny, zmniejszeniu uległo przeciętne zatrudnienie zarówno w gospodarce narodowej ogółem (z 9 231 tys. osób w IV kwartale 2019 r. do 9 225 tys. osób w I kwartale 2020 r.), jak i w sektorze przedsiębiorstw (z 6 422 tys. w IV kwartale 2019 r. do 6 412 tys. w I kwartale 2020 r.). Nie wszystkie te zmiany były spowodowane zmniejszeniem się popytu wewnętrznego, lecz wynikały także ze zmniejszonego zapotrzebowania zagranicy na krajowe dobra i usługi oraz były konsekwencją przerwanych łańcuchów dostaw pochodzących z importu surowców i materiałów.

Dla większości przedsiębiorstw najtrudniejszym okresem okazał się marzec i kwiecień 2020 r. Bardzo boleśnie skutki „szoku epidemicznego” odczuł wówczas przemysł, w którym - na skutek zmniejszonego portfela zamówień na produkcję przemysłową i pogarszającej się sytuacji ekonomicznej - zdecydowano się na dalszą redukcję zatrudnienia i zmniejszenie poziomu wynagrodzeń (przeciętne miesięczne wynagrodzenie zmniejszyło się z 5 389,58 zł w lutym do 5 336,14 tys. zł w marcu i 5 175, 58 zł w kwietniu). Kolejne miesiące przyniosły jednak poprawę nastrojów, wzrost zatrudnienia i wzrost przeciętnych wynagrodzeń w sektorze przedsiębiorstw.

Poprawa sytuacji na rynku pracy obserwowana była także w III i IV kwartale 2020 r. Z perspektywy ocen dostępnych danych wydaje się, że druga fala pandemii, choć znacznie silniejsza od pierwszej, nie przyniosła tak wielu niekorzystnych zmian, jak to miało miejsce przy pierwszym „szoku epidemicznym”. Jednak na pełną ocenę wpływu drugiej fali na popyt na pracę musimy jeszcze poczekać do czasu opublikowania przez GUS kompletnych danych dotyczących zatrudnienia w IV kwartale 2020 r.

Obraz popytu na pracę w okresie pandemii SARS-CoV-2 nie byłby pełny, gdyby nie ukazywał zmian w zakresie liczby osób zatrudnionych, które w badanym tygodniu nie wykonywały pracy z powodu przerwy w działalności zakładu pracy. Musimy mieć świadomość, że o ile w I kwartale 2020 r. odnotowano takich przypadków 207 tysięcy, to już w II kwartale było ich ponad trzykrotnie więcej (684 tys. osób). Z kolei w III kwartale, który był w znacznej mierze okresem częściowego luzowania obostrzeń wynikających z konieczności przeciwdziałania pandemii koronawirusa, brak pracy w badanym tygodniu z powodu przerwy w działalności zakładu pracy stwierdzono jedynie w 65 tys. przypadków.

Jak w dobie pandemii kształtowała się stopa bezrobocia?

Pomimo wprowadzenia przez rząd wielu rozwiązań mających na celu ochronę miejsc pracy i wsparcie przedsiębiorców, w okresie pandemii wzrosła liczba osób pozostających bez pracy. Z danych GUS wynika, że niekorzystne zmiany w zakresie bezrobocia rejestrowanego odnotowano już w kwietniu 2020 r. Wówczas liczba osób pozostających bez pracy i aktywnie jej poszukujących wzrosła o 6,27% w porównaniu z marcem 2020 r. (wzrost z 909 tys. do 966 tys. osób). Tendencja wzrostowa w zakresie liczby zarejestrowanych bezrobotnych utrzymywała się aż do lipca. W jej efekcie na koniec lipca 2020 r. w polskich urzędach pracy zarejestrowanych było 1030 tys. bezrobotnych, czyli o 13,31% więcej niż w końcu marca 2020 r. Po okresie nieznacznej poprawy sytuacji w miesiącach sierpień-październik, wraz z drugą falą pandemii liczba zarejestrowanych bezrobotnych ponownie wzrosła, osiągając w końcu grudnia 1046 tys. osób. W tym momencie nasuwa się pytanie: jak te liczby przełożyły się na stopę bezrobocia? Z publikacji GUS wiemy też, że po wzroście stopy bezrobocia rejestrowanego w pierwszej fazie rozwoju pandemii (z 5,5% w lutym do 6,1% w czerwcu 2020 r.) w kolejnych miesiącach (od lipca do listopada) odsetek pozostających bez pracy i aktywnie jej poszukujących utrzymywał się na poziomie 6,1%. Ponowny wzrost stopy bezrobocia rejestrowanego (do 6,5%.) przyniosła druga fala pandemii.

Chociaż w przedstawionych przeze mnie danych dostrzec można dodatnią korelację między towarzyszącym kolejnym falom pandemii częściowym „zamykaniem gospodarki” a wielkością bezrobocia rejestrowanego, to jednak trzeba mieć świadomość, że być może jest to jedna z niższych cen, jaką płacimy za ratowanie życia ludzkiego i dbanie o stabilność społeczną. Nie umniejszam znaczenia dramatów, które przeżywają ludzie pozbawieni pracy, ale uważam, że jako społeczeństwo dokonujemy wyboru, w którym na jednej szali leży bezpośrednie zagrożenie życia ludzkiego.

Które branże ucierpiały w czasie pandemii najmocniej i zmuszone były do ograniczenia liczby zatrudnienia?

Kwartalne raporty przygotowane przez Główny Urząd Statystyczny, dotyczące sytuacji społeczno-gospodarczej w Polsce w 2020 r., wyraźnie wskazują, że rok 2020 przyniósł spadki zatrudnienia w większości obszarów gospodarki narodowej. Jednak w największym stopniu zostały nimi objęte podmioty świadczące usługi w zakresie administrowania i działalności wspierającej. Warto nadmienić, że w ramach tej sekcji Polskiej Klasyfikacji Działalności (PKD) grupowane są podmioty zajmujące się m.in. wynajmem i dzierżawą, utrzymaniem porządku w budynkach i zagospodarowaniem terenu, działalnością związaną z zatrudnieniem, usługami detektywistycznymi i ochroniarskimi, organizowaniem turystyki czy też działalnością pośredników i agentów turystycznych. Nie dziwi zatem fakt, że warunkach wprowadzanych kolejnych obostrzeń m.in. dla branży turystycznej i hotelarskiej, a także wskutek wzrostu udziału pracy zdalnej i będącego jej konsekwencją zmniejszonego zapotrzebowania na powierzchnię biurową, liczba zatrudnionych w tej sekcji PKD w całym 2020 r. była niższa o 5,4% wobec poziomu zatrudnienia odnotowanego w tej sekcji PKD w 2019 r.

Dane GUS wyraźnie wskazują, że rok 2020 przyniósł spadki zatrudnienia także w innych sekcjach PKD. Kolejnymi – po administrowaniu i działalności wspierającej - obszarami gospodarki, które zmniejszyły zatrudnienie były m.in. górnictwo i wydobywanie (o 3,6% w porównaniu z 2019 r.), przetwórstwo przemysłowe (o 2,1% w porównaniu z 2019 r.), wytwarzanie i zaopatrywanie w energię elektryczną, gaz, parę wodną o gorącą wodę, handel i naprawa pojazdów samochodowych oraz obsługa rynku nieruchomości.

Są jednak przedsiębiorstwa, które odczuły wyraźny przypływ dochodów i większe zainteresowanie świadczonymi przez siebie usługami, co zmusiło je do znacznego zwiększenia zatrudnienia.

To, że w czasie pandemii koronawirusa spędzamy więcej czasu w domu, czyniąc z niego nierzadko także nasze miejsce pracy sprawia, że wzrasta zapotrzebowanie nie tylko na usługi informatyczne, telekomunikacyjne, lecz także na usługi kurierskie i – co wydaje się oczywiste – rośnie zapotrzebowanie na wodę oraz na usługi związane z gospodarowaniem ściekami i odpadami. Nie pozostało to bez wpływu na zatrudnienie w takich sekcjach PKD, jak: informacja i komunikacja; działalność profesjonalna i naukowa; transport i gospodarka magazynowa; czy wreszcie – dostawa wody, gospodarowanie ściekami i odpadami, rekultywacja. We wszystkich tych obszarach gospodarki odnotowano w 2020 r. wzrosty zatrudnienia, które – w zależności od analizowanego sektora - wyniosły od 1,8% (w transporcie i gospodarce magazynowej) do 3,5% (w działalności profesjonalnej, naukowej i technicznej).

 

Na zdjęciu dr Ewa Ignaciuk

Fot. Arek Smykowski/UG

Praca zdalna, której wcześniej tak mocno się wystrzegaliśmy, stała się niejako standardem. To tylko jedno z przyjętych rozwiązań, wymuszone nieco przez pandemiczną rzeczywistość. Jak je pani ocenia?

Moim zdaniem pozytywnym skutkiem pandemii będzie to, że w szerszym zakresie otworzymy się na pracę na odległość. Nie mam tutaj na myśli jedynie rozwiązania już od kilku lat obecnego w naszym Kodeksie pracy, którym jest telepraca, lecz raczej nawiązuję do pracy zdalnej, która – w przeciwieństwie do telepracy – może mieć bardziej nieregularny (niesystematyczny) charakter i nie wiązałaby się z koniecznością przekazywania wyników pracy za pomocą środków komunikacji elektronicznej. Wymaga to jednak trwałego (obecne rozwiązania mają bowiem charakter tymczasowy i zostały wprowadzone jedynie na czas zagrożenia epidemicznego albo stan epidemii) wprowadzenia do porządku prawnego pracy zdalnej jako formy pracy na odległość. Z tym, że w przeciwieństwie do obecnie obowiązujących, kryzysowych rozwiązań, prawo do wnioskowania o okresowe wykonywanie pracy w trybie zdalnym powinien mieć nie tylko pracodawca, ale także pracownik. Bez wątpienia takie rozwiązanie, możliwe do wykorzystania nie tylko przy pracach wymagających korzystania ze środków komunikacji elektronicznej, ułatwiłoby godzenie obowiązków rodzinnych z życiem zawodowym. Byłoby także korzystne dla osób mających okresowe trudności z dotarciem do miejsca pracy lub po prostu chcących czasem wykonywać obowiązki zawodowe w domu. Pandemia pokazała nam, że jest to możliwe i – przy spełnieniu odpowiednich warunków – może być korzystne dla obu stron.

Praca zdalna to zdecydowanie wygoda, nierzadko komfort, ale niesie za sobą również pewne zagrożenie i trudy – wymaga określonych warunków lokalowych, sprzętu, innej organizacji pracy. Nie bez znaczenia pozostaje też kwestia komunikacji – utrzymania jej płynności i dynamiki. Niekiedy nawet najlepsze narzędzia nie są w stanie zastąpić kontaktu „na żywo” z drugim człowiekiem – zastanawiam się, czy ma to jakieś przełożenie na funkcjonowanie firm, ich efektywność, obroty itp.?

Choć tak jak wspominałam wcześniej praca zdalna w pewien sposób mogłaby uelastycznić w przyszłości polski rynek pracy, to – moim zdaniem - w okresie popandemicznym powinna stanowić wyjątek od pracy tradycyjnej. O tym, jakie trudności może nieść z sobą praca zdalna, szczególnie wówczas, gdy jest ona długotrwale wykonywana, niech świadczą wyniki badań dotyczących pracy zdalnej w czasie pandemii SARS-CoV-2. W pierwszej kolejności odwołam się do raportu przygotowanego przez dr Annę Dolot, która jeszcze w czasie trwania pierwszej fazy pandemii (a więc zaledwie po kilku tygodniach pracy zdalnej) poddała grupę 327 respondentów badaniu oceniającemu wady i zalety pracy zdalnej w czasie SARS-CoV-2. Ukazane w raporcie dane wskazują jednoznacznie, że większość badanych dostrzega problem braku bezpośredniego kontaktu ze współpracownikami (niemal 70%), zacierania się granicy między pracą a życiem rodzinnym (ok. 50%) oraz poczucia bycia cały czas w pracy (40% respondentów). Na podobne problemy związane z pracą zdalną wskazują także wyniki raportu z badania przeprowadzonego przez Ipsos na dorosłych pracownikach zatrudnionych w 28 krajach (łącznie przebadano 12 823 osoby). Z przeprowadzonego w dniach 20.11.2020-4.11.2020 r. badania wynika, że 49% spośród respondentów pracujących w czasie pandemii zdalnie odczuwała osamotnienie i izolację, zaś 50% miało trudności z godzeniem życia rodzinnego z pracą zawodową.

Wartym odnotowania jest także kolejny fakt, na który wskazywali respondenci w obu przywoływanych przeze mnie badaniach, a mianowicie brak odpowiednich warunków do wykonywania pracy zdalnej w domu (46% respondentów w badaniu Ipsos, 45% w badaniu dr Anny Dolot). Mówiąc o warunkach do wykonywania pracy zdalnej trzeba mieć na względzie nie tylko kwestie techniczne, związane z dysponowaniem odpowiednio wyposażonym pomieszczeniem, lecz także możliwość skupienia się na pracy, odizolowania od tzw. obowiązków domowych itd. Ostatnie miesiące pokazały nam, że nie jest to zadanie łatwe do wykonania. Stworzenie w domu w pełni higienicznych i bezpiecznych warunków pracy, takich jakie wymagane są przy wykonywaniu pracy zawodowej, wymaga ogromnej wiedzy i nakładu środków, którymi z pewnością nie dysponuje większość skierowanych na pracę zdalną pracowników. Ostatnie miesiące pokazały także, jak wielkim obciążeniem dla budżetów domowych może być konieczność zakupu dodatkowych mebli biurowych, laptopów, bardziej wydajnego łącza internetowego czy też konieczność opłacania wyższych rachunków za prąd wykorzystywany do pracy zdalnej. Dobrze, jeśli świadom tego pracodawca poczuwa się do obowiązku zagwarantowania pracownikom „firmowych” urządzeń do komunikacji zdalnej, czy chociaż częściowej rekompensaty poniesionych nakładów. Ale czy tak jest u większości pracodawców? Pytanie to na razie pozostaje otwarte.

Z dr Ewą Ignaciuk rozmawiała Elżbieta Michalak-Witkowska

Zespół Prasowy UG