W Gdańsku wszystko się zaczęło

Piotr Tyma

Wspomnienia Piotra Tymy, historyka, dziennikarza, prezesa Związku Ukraińców w Polsce, przewodniczącego Rady Mediów Elektronicznych Mniejszości Narodowych i Etnicznych, członka Komisji Wspólnej Rządu i Mniejszości Narodowych.

(rozmawiamy kilka dni po tragicznej śmierci Prezydenta Miasta Gdańska Pawła Adamowicza)

Na fali wspomnień o Prezydencie Pawle Adamowiczu przypomniałem sobie swoje pierwsze z nim spotkanie, w 1988 roku podczas strajku okupacyjnego na wydziale humanistycznym, w którym brałem udział. Mam fotografię z tego strajku, na której jestem ze swoim przyjacielem Grzegorzem Noconiem, który obecnie jest dyrektorem Collegium Gedanensis. Śmierć Prezydenta Adamowicza przypomniała mi, na ile Gdańsk, w czasie kiedy studiowałem, różnił się od innych miast PRLu. Było to ważne dla mnie miejsce spotkań ludzi działający w różnych organizacjach. Były tu osoby związane z opozycją, część moich kolegów było kolporterami wydawnictw niezależnych, a Uniwersytet był miejscem gdzie odbywała się ich wymiana. Do dziś mam kontakt z politykami, których stamtąd znam: ministrem Jarosławem Sellinem, śp. Pawłem Adamowiczem, wcześniej z Wiesławem Walendziakiem. Poznałem też Donalda Tuska, z którym współpracowałem przy okazji wydarzeń związanych z Pomarańczową Rewolucją na Ukrainie. Tak więc te kontakty z Uniwersytetu Gdańskiego, z Gdańska, są w moim życiu stale obecne. Utrzymuję kontakt nie tylko z politykami – niedawno na konferencji u Rzecznika Praw Obywatelskich spotkałem prof.Cezarego Obrachta – Prondzyńskiego, z którym byłem na roku. Wymieniamy się publikacjami, czasem pomagamy sobie w różnych sytuacjach.

Powodów, dla których wybrałem Uniwersytet Gdański było kilka – w szkole średniej uczęszczałem do jedynej szkoły z dodatkowym językiem ukraińskim, czyli do IV LO w Legnicy i jak każdy rozważałem studia w różnych miejscach, a kolega, który później był posłem - Mirek Czech studiujący historię na UJ namawiał mnie na Kraków tłumacząc, że jak historia to tylko UJ. Natomiast tak się złożyło, że na Uniwersytecie Gdańskim zorganizowano nowatorską konferencję poświęconą relacjom polsko – ukraińskim w XX wieku. To był 1984, kiedy ta tematyka była jeszcze mocno kontrolowana przez władzę. Poza tym niewielu było badaczy, którzy się nią zajmowali. Byłem uczniem trzecie klasy i z kolegą, za pozwoleniem wychowawcy, wybrałem się do Gdańska. Konferencja była w auli UG, wśród referujących byli m.in. Wojciech Duda, Wiesław Walendziak, Mirek Czech i bardzo mnie poruszyła ta atmosfera wolnej dyskusji, tego że mówiono bardzo otwarcie o wielu aspektach. Po konferencji było spotkanie w gronie studentów ukraińskich, którzy tu studiowali. Gdańsk w ogóle był zawsze bardzo ważnym ośrodkiem naukowym dla studentów Ukraińców: w okresie międzywojennym w Wolnym Mieście Gdańsku przebywało wielu ukraińskich studentów z Galicji, a od 1956 roku Gdańsk był ważnym ośrodkiem mniejszości ukraińskiej. Namawiano nas na tym spotkaniu, żebyśmy wybrali to miasto. I tak się z kolegą zdecydowaliśmy w maturalnej klasie – ja na historię, on na prawo. Był też trzeci kolega, który zdawał na politechnikę, ale się nie dostał. Był też inny powód mojego wyboru – w Gdańsku byli specjaliści od tematów, które mnie interesowały a ja od szkoły średniej miałem sprecyzowane zainteresowania – historia XX wieku, XX - lecie międzywojenne, II wojna światowa. Wtedy na konferencji występował dr (pewnie już teraz prof.) Koko, naprawdę bardzo dobry specjalista relacji polsko – ukraińskich z okresu XX wieku. Ta konferencja, jak widać była dla mnie ważna, ale też jako uczeń liceum brałem udział w festiwalu kultury ukraińskiej, który odbywał się w Sopocie. Jeden z festiwali odbywał się tuż po zniesieniu stanu wojennego. Mieliśmy koncerty w Operze Leśnej – występowałem w zespole ludowym, ale też każdy z nas chciał poznać miasto. Miasto Gdańsk miało urok starego miasta, z drugiej strony mit miasta Solidarności i oporu i wszystko to spowodowało, że w rywalizacji UJ czy UG wygrał Gdańsk.

Dlaczego historia? Historią interesowałem się już od dzieciństwa, a w szkole średniej nastąpiło sprecyzowanie, że będzie to historia stosunków polsko – ukraińskich i część moich lektur w liceum odnosiła się głównie do tych relacji. Też z okazji spotkania liceów mniejszości, bo istniało wówczas też liceum litewskie w Puńsku, miałem przygotować referat o historii Litwinów w przedwojennej Polsce – jak widać interesowała mnie historia dwudziestolecia. Ta historia to było częściowe tabu w PRLu, podobnie jak historia przesiedleń powojennych, akcji „Wisła”, historii ziem, które przed wojną nie należały do Polski. Moja mama, babcia i dziedek zostali przesiedleni z okolic Jarosławia w okolice Malborka. Natomiast moi rodzice stamtąd przenieśli się w zielonogórskie. Później oczywiście Legnica i Dolny Śląsk i jego piękne miasta: Jawor, Złotoryja i Jelenia Góra. Trudno było – mieszkając w takim miejscu , nie interesować się jego przeszłością i to niekoniecznie historią spójną z przekazem w szkole. Takie zainteresowanie sprzyjało kontaktom z ludźmi również pasjonujących się historią, którzy mieli dostęp do wydawnictw drugiego obiegu. Miałem go dzięki kolegom, absolwentom naszego liceum, którzy już studiowali i do nas przyjeżdżali i to była literatura dotycząca nie tylko Solidarności, ale służąca odkłamywaniu historii np. Katynia czy sowieckiej Ukrainy. Mówiąc o opozycji w Polsce trudno było nie mówić o Gdańsku. Do dzisiaj pamiętam film „Robotnicy 80”, na który poszedłem do kina w moim małym miasteczku Szprotawa, a który zrobił na mnie ogromne wrażenie. Do tego słuchanie w radio relacji z podpisywania porozumień sierpniowych. Gdańsk mnie fascynował. Miałem w Legnicy kolegów, którzy poszli na ukrainistykę do Warszawy i mnie też namawiali, ale Warszawa nie robiła na mnie takiego wrażenia.

Do Gdańska wychodziłem z zamkniętego świata, bo przez cztery lata byłem w środowisku kompletnie ukraińskim – w Legnicy byłem w internacie, chociaż i tak miałem blisko, bo 100 km do domu. Moi koledzy, którzy byli z Mazur, z Przemyśla dojeżdżali do domu raz w roku. I z jednej strony trochę się tego obawiałem, że opuszczam komfortowe miejsce – znamy się, jesteśmy z tej samej społeczności i nagle trzeba się odnaleźć w zupełnie innym miejscu. Pamiętam, że od pierwszego spotkania z opiekunem roku prof. Tadeuszem Stegnerem poczułem, że to ważne, że przychodzę skąd przyszedłem. W podobnym tonie przywitał mnie pan dr Koko: „świetnie, mamy kogoś kto zna ukraiński”. Poza tym główną tematyką koła naukowego historyków, do którego należałem, była historia relacji polsko – ukraińskich, miałem więc szansę poza zajęciami uczestniczyć w spotkaniach poza uniwersytetem. Mieliśmy okazję współpracować prof. Włodzimierzem Mokrym z UJ, który jest ukrainistą i organizował konferencje, których tematyką były kwestie ukraińskie - zarówno literackie, jak i historyczne. Organizował spotkania z ciekawymi osobami, ale też był autorem publikacji drugoobiegowych, które często wydawał pod pseudonimem. Oczywiście były momenty zwątpienia – Persja – I rok. Mam wśród znajomych osoby zafascynowane starożytnością i myślę, że za mało z tej wiedzy wtedy skorzystałem. Bardziej zafascynowało mnie to życie około studenckie. Byłem zaangażowany w środowisku studentów ukraińskich. Po fiasku założenia niezależnej organizacji studenckiej powstała namiastka takiej organizacji czyli Rada Kultury Studentów Mniejszości Narodowych. W Gdańsku była dosyć aktywna struktura organizująca różne działania edukacyjne, wyjazdy, a także spotkania na uniwersytecie. To było tak absorbujące, że cierpiała na tym część naukowa mojego życia. Nie będę ukrywał, że część przedmiotów i wykładowców mniej mnie interesowała.

Ciekawił mnie ten fenomen Gdański - środowisko kaszubskie. Na moim roku było dużo studentów Kaszubów nie tylko z racji urodzenia, ale też bardzo zaangażowanych w tym środowisku – m.in. wymieniony już Cezary Obracht – Prondzyński, Roman Beger. Interesowała mnie kwestia tożsamości języka, kultury, ale też historii Kaszubów – tej, o której się nie mówiło, albo przedstawiało w ideologicznych wymiarach. Fenomen Gdańska to też możliwość spotkania z ludźmi spoza Gdańska. U mnie na roku było tak, że większość stanowili studenci spoza Gdańska. W innych rocznikach spotykałem ludzi z różnych regionów Polski, także Litwinów, osoby pochodzenia niemieckiego. To było fascynujące w Gdańsku, że trudno tu mówić o historii jednej grupy etnicznej, historycznej czy kulturowej. Dzięki mieszkaniu przez rok na tzw. OKAcu w Brzeźnie poznałem też mieszkających tam studentów z Iraku, Wietnamu, Korei – to było także ciekawe doświadczenie. Jak się mieszkało w Polsce małomiasteczkowej to nie miało się takich możliwości. Mieszkając na jednym piętrze z Irakijczykami można było poznać inny świat niż dotychczas przez rozmowy, kuchnię itp.

To co było w Gdańsku też niesamowite to dostęp do literatury. Chodziłem do PAN-owskiej biblioteki i znajdowałem tam rzeczy, które gdzie indziej były nie do dostania – np. podręczniki do nauki historii Ukrainy przedwojenne z pieczątką Towarzystwa Naukowego im. Terasa Szewczenki. Dla mnie to był po prostu szok – możliwość czytania książek, które my w Legnicy czytaliśmy pod kołdrą, bo wiadomo było, że to mogłoby zaszkodzić szkole gdyby się wydało. A tu – było to udostępnione do czytania całkiem legalnie. Także w bibliotece uniwersyteckiej znalazłem ciekawe publikacje, które nie były gdzie indziej dostępne. Co świadczy o bardzo dobrej pracy i staraniach bibliotekarzy. Ale też doktor Koko wypożyczał czasami swoje prywatne publikacje. Oczywiście mieliśmy świadomość istnienia i inwigilowania przez służbę bezpieczeństwa. Na uniwersytecie były organizowane konferencje poświęcone różnym aspektom niekoniecznie nacechowanym politycznie jak np. „Państwo Ukraińskie w latach 1918 – 21” i wiedzieliśmy, że na konferencji poświęconej kwestiom religijnym byli funkcjonariusze służby bezpieczeństwa. Ta presja była odczuwalna, wystarczyło wyjść 1, 3 maja na ulice i wiadomo było w jakim kraju żyjemy. Pamiętam też sam strajk na UG, zakończenie strajku kiedy budynek humanistyki był otoczony oddziałami ZOMO, pamiętam nocne wychodzenie na malowanie haseł, albo do kolegów z akademików Politechniki, żeby ich namówić na dołączenie się do strajku. Znałem też osoby, które przechodziły wtedy do Stoczni – m.in. Ewa Figiel, która przenosiła różne rzeczy do stoczni, bo miała swoje kanały.

 

W roku 87 – 88 mieliśmy taki pomysł, żeby przekazywać swoje doświadczenia polskiej opozycji – opozycji ukraińskiej i udało nam się zaprosić studentów z Kijowa do Gdańska i zorganizować spotkanie z ludźmi z Solidarności. Kiedy odbywały się pierwsze na poł demokratyczne wybory w Ukrainie – można było zgłaszać osoby nie będące w partii i my z kolegą Krzysztofem Figlem, który też kończył historię, ale był wyżej ode mnie, przez swoje kontakty umożliwiliśmy ludziom z Ukrainy spotkanie z Bogdanem Borusewiczem, który im tłumaczył jak zrobić kampanię wyborczą. Mogę się pochwalić, że jedna z tych osób - Igor Hryniw jest teraz w ścisłym otoczeniu prezydenta Ukrainy Petra Poroszenki. Wydaje mi się, ale nie jestem pewien, że w tej grupie był też obecny konsul Ukrainy w Gdańsku Lew Zacharczyszyn.

Te moje kontakty z ludźmi z Solidarności i moja działalność mogła rozwijać się też dzięki kontaktom z Uniwersytetu Gdańskiego – to Darek Kobzdej, Wojtek Duda i jego brat. Kiedy w 2008 roku robiliśmy konferencję na temat doświadczenia polskich, niemieckich i ukraińskich dysydentów – był Bogdan Borusewicz, Wolfgang Templin (NRDowski dysydent) i Wojtek Duda, który mówił o doświadczeniu Solidarności. To też wynik studiowania w Gdańsku i znajomości ludzi, którzy potem weszli w świat polityki. Te kontakty wykorzystywałem również naukowo – np. przygotowując Festiwal Kultury Ukraińskiej w Gdańsku w 2008 wpadliśmy na pomysł, żeby zorganizować konferencję porównującą Gdańsk do Lwowa, bo w obu miastach nastąpiła całkowita wymiana mieszkańców po wojnie. I jednym z prelegentów był prof. Stegner, innym prof. Józef Borzyszkowski, którego zapamiętałem z czasów studiów jako wykładowcę cenionego, ale też trudnego w relacjach ze studentem, bardzo wymagającego.

Zawsze więc ten uniwersytet jest obecny. Jeden z moich kolegów z roku był inicjatorem powołania Towarzystwa Polsko – Ukraińskiego – już niestety śp. Mirosław Kopydłowski, razem z śp. prof. Zbierskim i Pawłem Zbierskim oraz Krzysztofem Figlem. To już koniec lat 80, początek lat 90, ale to pokazuje, że ten krąg to byli ludzie z UG. Potem te kręgi rozszerzały się na inne miasta.

W Gdańsku zafascynowała mnie też formująca się scena alternatywna, środowisko Totartu – też związanego z Uniwersytetem Gdańskim bo i Paweł Konnak i Tymon Tymański i Paulus Mazur – oni wszyscy byli z UG. Chodziłem na ich przedsięwzięcia, a potem w 89 zorganizowaliśmy z Klubie Żak razem koncert „Ukraińskie noce”. Uczestniczyłem też w oficjalnych spotkaniach i aktywności mniejszości ukraińskiej– wieczorach pamięci Tarasa Szewczenki, w uroczystościach w cerkwi w Oliwie na mszach grekokatolickich. W 87 roku z kolegą z roku Grzegorzem Noconiem postanowiliśmy zaproponować, inspirowani Totartem, powołać ukraiński teatr eksperymentalny. Razem z kolegą z Politechniki Piotrem Pawliszcze. Potem dołączyli do nas studenci z Akademii Muzycznej i studenci z różnych kierunków UG. Zrealizowaliśmy kilkanaście spektakli, jeden z nich później, kiedy już odszedłem, pokazywany był w Teatrze Telewizji.

Naszym wielki sukcesem było to, że udało nam się doprowadzić w 1989 roku do występów w Żaku wspolnie z polskimi ukraińskich zespołów rockowych, awangardowych ze Lwowa i Kijowa. Dla nich to były pierwsze koncert zagraniczne. To przedsięwzięcie „Ukraińskie noce” było kontynuowane do połowy lat 90. W Gdańsku powstała taka inicjatywa środowisk Totart-owskich, anarchistów i nasza – bo w międzyczasie powołaliśmy Związek Ukraińskiej Młodzieży Niezależnej, współpracowaliśmy z Federacją Młodzieży Walczącej a miasto przekazało nam pomieszczenia, gdzie otworzyliśmy klub C14. Tu odbywały się koncerty zespołów polskich i ukraińskich. I to było dla nas ważne, że mogliśmy pokazać, że Ukraina to nie tylko folklor. Z tego czasu mam taką delikatną niechęć do Piotra Semki – ponieważ odbywały się wówczas dwa festiwale – jeden w Operze Leśnej – oficjalny, gdzie gros to były zespoły folklorystyczne a drugi – w Żaku z zespołami sceny alternatywnej z Ukrainy itd. – te właśnie „Ukraińskie noce”. To było ważne, bo po raz pierwszy pojawili się tutaj dysydenci z Ukrainy, po raz pierwszy po wojnie zaśpiewano hymn Ukrainy, pojawiły się flagi ukraińskie, a Piotr Semka napisał w gazecie „Haydamacy jedzą kiełbaski”, że to taki festyn, taki folklor jednak. To było takie stereotypowe ocenianie – nie znał, nie widział, ale ocenił.

Kolportowaliśmy legalne pismo studentów ukraińskich „Zustriczi” wydawane w Warszawie, ale też próbowaliśmy wydawać własne publikacje, również po ukraińsku. W Gdańsku mieliśmy kontakty z dziennikarzami drugiego obiegu i układ z kolporterami, że co się ukaże o Ukrainie to my to dostaniemy.

Ale Gdańsk to dla mnie przede wszystkim odkrycie literatury gdańskiej – „Weisser Dawidek”, którego czytałem mieszkając we Wrzeszczu, czy „Blaszany bębenek”.

Okres studiowania to burzliwe życie artystyczne, także odkrycie Dyskusyjnego Klubu Filmowego, gdzie odkryłem światowe kino. Byłem zafascynowany Totartem i oglądałem nawet te najbardziej obrazoburcze przedstawienia, chodziłem na koncerty zespołów alternatywnych do klubów studenckich np. „Łajby”. Na koncercie „Dezertera” byłem w „Wyspie”, a potem rozmawiałem z wokalistą „Skandalem”, który dał nam kasetę magnetofonową z muzyką radzieckich undergroundowych zespołów.

Studiowanie to było jedno, ale bardzo dużo działo się wokół, w studenckich klubach. Pojawiały się też kwestie związane z ekologią, społeczne – sporo ludzi w UG było związanych z ruchem Wolność i Pokój. Protestowali przeciwko służbie wojskowej, przeciwko budowie elektrowni atomowej w Żarnowcu.

Oczywiście byli ludzie, dla których liczyły się przede wszystkim studia. Nie wszyscy poszli strajkować, nie każdy zajmował się kolportowaniem bibuły, to jasne. Niektórzy poszli pracować potem do UOPu, inni do komercyjnej firmy i nie mieli nic wspólnego z historią. A wszystko zaczęło się w Gdańsku. Tam poznałem ludzi – polityków, dziennikarzy, którzy często potem znaleźli się w kluczowych miejscach w Warszawie. Gdyby nie Wiesław Walendziak, z którym spotkałem się w Warszawie, gdy był prezesem TVP, nie byłoby programu telewizyjnego „Telenowyny” w języku ukraińskim. Piotr Wysoki, dziennikarz prowadzący „Puls dnia”, a którym znałem się z UG, kiedy potrzebował konsultacji w sprawach ukraińskich do programu – dzwonił do mnie.

W Uniwersytecie i Gdańsku w ogóle, charakterystyczne było to, że różne organizacje współpracowały ze sobą na różnych poziomach – mieliśmy np. kontakty z organizacją katolicką studentów „Verbum”, która też działała na UG. Była na przykład sytuacja kiedy władze polskie próbowały zamknąć szkołę w Białym Borze z dodatkowym językiem ukraińskim. Różne środowiska opozycyjne organizowały zbiórkę pieniędzy, żeby zbudować nowy internat, żeby nie dać pretekstu do zamknięcia placówki. Zaangażowałem się, nie sam, w zbiórkę i poszliśmy do księdza prałata Bogdanowicza, który wsparł akcję sporą sumą.

Bardzo dużo w okresie studiów dało mi też samokształcenie – koledzy przekazywali sobie informacje o różnych ciekawych wykładach z innych kierunków i chodziliśmy na nie. Też w środowisku ukraińskim robiliśmy nasze wewnętrzne spotkania doszkalające. Organizowaliśmy wyjazdy do Cyganka na Żuławy, do Sztutowa, gdzie odbywały się seminaria, które prowadzili ludzie z całej Polski. To też było ważne, że w tym czasie życie było niesamowicie niesycone, było tyle możliwości odkrywania. Nie było tak, że szło się tylko na film np. w DKFie, ale też spotykaliśmy się, żeby dyskutować o tym filmie. Przy katedrze w Oliwie był taki katolicki DKF – tam oglądałem „Obywatela Kane’a”.

Ważnym wydarzeniem w tamtym czasie była wizyta Papieża. Mieszkałem wtedy trochę w Bieszczadach, koledzy wpisali mnie do służby kościelnej i zostałem nawet dziesiętnikiem. W mojej dziesiątce byli ludzie z historii i prawa. Braliśmy udział we mszy w Westerplatte. Mieliśmy wyjazd wcześnie rano i jechaliśmy z akademika „Hilton” i do dzisiaj pamiętam – staliśmy bardzo blisko jednej z tych bramek, a esbecy i milicja nie pozwalali wnosić symboli opozycyjnych, solidarnościowych. Jednemu chłopakowi przylali. Tymczasem my tworzyliśmy taki korytarz, żeby ludzie nie przechodzili między sektorami. I kolega z roku – Tomek Małkowski podszedł do nas i mówi, że my legitymizujemy to co tamci robią. I w pewnym momencie zebrało się nas z piętnastu dziesiętników i ustaliliśmy, że Tomek do nich pójdzie i powie, że jeśli oni nie przestaną to my zejdziemy ze stanowisk co oznaczałoby, że ludzie zaczną zapełniać plac w sposób kompletnie niekontrolowany. I oni przestali przynajmniej tak ostentacyjnie się zachowywać.

Pamiętam też wizytę Lecha Wałęsy na uniwersytecie i tłumy studentów i esbeków, z których jawnie się już nabijaliśmy, bo to już były inne czasy.

W Gdańsku mielimy kontakty z dziennikarzami zagranicznymi, którzy nie mając możliwości spotkania z działaczami ukraińskimi zwracali się czasem do mnie, kierowani przez kolegów działaczy opozycyjnych albo przez wykładowców. Profesor Stegner żartował nawet, że ja jestem taki ucywilizowany Ukrainiec i można mnie pokazywać.

Niestety, zaniechałem angielski na studiach, to był błąd. Przyszedłem na studia z bardzo słabą znajomością niemieckiego i na pierwszych zajęciach z niemieckiego stwierdziłem, że poziom jest dla mnie za wysoki i wybrałem podstawowy angielski, ale przez moją działalność opuszczałem zajęcia i to odbiło się na moim angielskim. Na pierwszym roku nie zaliczyłem statystyki historycznej – przedmiotu, na którym poległo też wielu moich kolegów. Drugi szok to była łacina – ja języków obcych raczej uczę się na słuch, a takiej liczby zajęć z gramatyki, ile z łaciny na studiach nie miałem. Z wiekiem doceniłem tą wiedzę, choć wiele z niej uleciało już. Ale pamiętam też takie zderzenie – tu uniwersytet a tu wykładowczyni, która nas wyzywała od imbecyli itp.

Plusy i przyjemne wspomnienia to wykłady dr Koko, wykłady prof. Opackiego. Nasz opiekun roku, człowiek renesansu – prof. Stegner, który był ewangelikiem i zajmował się problematyką mniejszości narodowych. Pożyczał nam literaturę, jeździliśmy do Krakowa, w Bieszczady poznawać historię na miejscu. Helena Głogowska, która miała bardzo ciekawe zajęcia z ekonomii politycznej.

Utrzymuję kontakty z Uniwersytetem nie tylko przez znajomości. Profesor Opacki jakiś czas temu uruchomił studia podyplomowe dla osób, którzy skończyli inne studia niż historyczne, a z racji uczenia historii, czy z innych powodów chcieli takie studia skończyć. I prowadziłem tam zajęcia z historii Ukrainy w XX wieku. Przyjeżdżałem wtedy już na te wykłady z Warszawy.

Kilka razy brałem też udział w konferencjach organizowanych przez prof. Stegnera, a dotyczących spraw ukraińskich, czasami spotykaliśmy się z Profesorem u prof. Mokrego na UJ. Coraz mniej jest jednak czasu, zresztą działalność stricte naukowa niespecjalnie mnie kiedykolwiek interesowała, bardziej dziennikarstwo, publicystyka odnosząca się do relacji polsko – ukraińskich.

Część moich kolegów z UG zostało na uczelni – Grzegorz Berendt, Igor Hałagida, z którym czasem wymieniamy się artykułami.

Prawnikiem pracującym dla Związku jest Piotr Fedusio, absolwent Uniwersytetu Gdańskiego – historii i prawa, który obronił pracę o studentach ukraińskich w Gdańsku w okresie międzywojennym. To świadczy też o aktywności społeczności i współpracy naszej ze światem nauki, samorządowcami itd.

Gdańsk, zwłaszcza teraz, odgrywa ważną rolę dla nas ponieważ pojawiło się bardzo dużo obywateli Ukrainy – studentów, robotników, ale i biznesmenów. Staramy się więc rozwijać współpracę nie tylko z samorządowcami, politykami, ale także w oparciu o dialog z naukowcami i mieszkańcami Gdańska.

Wspomnienia spisała Magdalena Nieczuja - Goniszewska